Tu
było inaczej. Wszystko się zmieniło. Wszystko.
Ulice
rozświetlone licznymi latarniami spowijał ciepły blask. Pomimo
późnej pory wielu ludzi nadal spacerowało, chodząc szybciej lub
wolniej, zazwyczaj w grupkach po kilka osób, czasami w parach –
wtedy chodzili szczególnie wolno – lub solo; w tym przypadku dość
szybko.
Słychać
było gwar jak na stołówce, czułam różne zapachy. Niektóre były
oczywiste do rozróżnienia, jak pieczone ziemniaki, inne trochę
trudniejsze, ale nie zastanawiałam się nad ich źródłem. Nie to
zajmowało moją uwagę.
Tu
nikt nie miał broni, pancerza, nie było oznaczeń cyklów ani
stopni. Z rozświetlonych budynków rozbrzmiewała muzyka, a
niektórzy ludzie chodzili chwiejnym krokiem, mówiąc przy tym
głośno.
Weszliśmy
do Baru. Tak głosił napis na jednej z budek.
–
Pamiętaj, Weiro. Jesteśmy tu incognito, nikomu nie mów, że jesteś
z Akademii – poinstruowała mnie Izela. – Jesteśmy zza Raweni,
przyjechałaś na weekend.
Raweni.
Kolce
panoszą się w Raweni.
Zignorowałam
to wspomnienie.
–
Mamy tutaj dwie i pół godziny. Zabawmy się! – zawołał Bren, po
czym chwycił swoją dziewczynę za rękę i wciągnął ją w głąb
budynku.
Zostałam
sama. Nie chciałam iść z nimi, oni pragnęli być we dwoje, tak
podpowiadała mi intuicja. Ruszyłam w przeciwną stronę,
zatrzymując się przy drzwiach wyjściowych. Postanowiłam wyjść.
*
Mijałam
fontannę. U nas też taka była, tylko mniejsza. W tej było masę
srebrnych i złotych krążków. Przed chwilą dostałam kilka
papierków i wiele monet przy zamówieniu kebaba. Był smaczny, choć
chyba niezbyt zdrowy. Strasznie się ubrudziłam przy jedzeniu go,
więc stałam teraz przed fontanną, zastanawiając się, czy nie
zmyć resztek sosu z brody w wodzie. W jednej dłoni trzymałam
chusteczkę, w drugiej srebrne kółko. Rozejrzałam się dookoła,
ale ludzie tylko co jakiś czas wrzucali złote kółka do fontanny i
zdecydowanie nikt się w niej nie mył. Wytarłam sos chusteczką, po
czym wyrzuciłam ją do śmieci. Wtedy usłyszałam tuż za uchem
głos.
–
Czyżbyś chciała zamienić monetę na marzenie?
Głos
był zdecydowanie osobnika płci męskiej. Zawahałam się chwilę,
zastanawiając, czy nie powinnam pierwsza zaatakować. Tylko ludzie
tutaj byli przecież nieuzbrojeni, więc nie stanowili dla mnie
zagrożenia.
–
Monetę? – odpowiedziałam, odwracając się do właściciela
głosu. Był wyższy ode mnie o jakieś dziesięć, może osiem
centymetrów.
–
Monetę. – Sięgnął do mojej dłoni i uniósł ją. – Tą.
Dotykał
mnie. Czułam się niezręcznie.
–
Monetę – musiałam wydać się mało rozgarnięta. A więc to po
to ludzie wrzucali kółka do wody. Moneta za marzenie – Tak,
zamierzam zamienić – spojrzałam na niego uważnie. Był młody.
Chyba w wieku Izeli, może nawet młodszy.
–
A może to ja jestem twoim marzeniem? – zamruczał, przysuwając
się bliżej mnie. Dziwnie pachniał. Tym czymś, czego nie umiałam
nazwać.
–
Miz, przestań – drugi chłopak podszedł do niego – Zostaw
biedną dziewczynę w spokoju.
W
odróżnieniu od tego pierwszego – blondyna z krótko obciętymi
włosami – drugi miał włosy przydługie, jak Bren, tylko
wywinięte w lekkich lokach, koloru pomiędzy ciemnym blondem a
kasztanem. Miał oczy jak ja. Nie tego samego koloru, bo jego były
zielono-niebieskie, a moje niemal czarne, ale tak samo matowe i
martwe.
Martwe.
On też nie ma duszy.
–
Nie! – zawołałam. Ten Martwy nie mógł sobie pójść. Muszę
zrozumieć dlaczego!
–
Jak to nie? – blondyn uniósł brwi – Widzisz, podobam się
bru-net-ce – wyraźnie zaakcentował każdą sylabę.
Mówił
o mnie. To nie on mi się spodobał. Nikt mi się nie spodobał!
Zainteresował mnie Martwy.
–
Siedzę tu sama, a nie chcę – wymyśliłam.
Blondyn
złapał mnie niezdarnie za rękę i z uśmiechem na twarzy
zaprowadził do największego budynku w okolicy fontanny. Martwy nie
był tym zachwycony. Ja bym nie była. On pewnie też nie.
*
–
Wypij, za moje zdrowie! – zaśmiał się blondyn. To Mizar, ale
woli, jak mówi się do niego Miz. Jego kolega to Hitch. On w ogóle
nie lubi, gdy ktoś się do niego zwraca po imieniu.
–
Jest głupie – wyjaśnił, gdy zapytałam.
Zamówiliśmy
przy ladzie trzy piwa. To one tak dziwnie pachniały. Zapłaciliśmy
za nie pieniędzmi i dostaliśmy resztę. Tego się nauczyłam.
Papierki to banknoty, a kółka – monety lub bilon, choć używa
się nazwy podziałowej na drobne i grube.
W
Raweni można za nie dostać wszystko.
–
Zdrowie – uniosłam kufel, tak jak moi towarzysze, po czym upiłam
łyka gorzkiego napoju. Zasmakował mi, bo jego smak był wyraźny. W
Akademii wszystko jest mdłe. Poza cukierkami.
–
Więc przyjechałaś tu na weekend? – zapytał mnie Miz.
Skinęłam
głową.
–
A może przyjechałaś tu dla mnie? – kontynuował zaczepnie.
–
A może nie – udzielił mi się nastrój. W pewnym stopniu.
Siedziałam naprzeciwko blondyna, Hitch koło niego. Miejsce obok
mnie pozostawało puste.
–
Sądzę, że tak – uśmiechnął się nonszalancko.
Pochyliłam
się nad stołem w jego stronę tak, że niemal dotykałam swoim
nosem jego. Patrząc na niego nieustępliwie, niższym głosem
powtórzyłam:
–
Nie.
A
on mnie pocałował. Szybki całus, który o mało mnie nie zabił,
bo zerwałam się do tyłu, uderzając głową w wysokie oparcie
podwójnej ławki, na której siedziałam. Lekko zamroczyło mnie, a
świat zawirował. Przede mną pojawił się Hitch.
–
Hej, nic ci nie jest? – dotknął mojej głowy i z zaniepokojeniem
spoglądał na dłoń. Była tam krew.
–
Nie, raczej nie...
–
Pójdę po jakieś opatrunki, jeśli rana będzie poważna, wezwiemy
pomoc – Hitch pobiegł w stronę lady.
Miz
mi się przypatrywał.
–
Nie masz cienia – powiedział, a moje mięśnie stężały –
Jesteś Cieniem.
Nie
był rozbawiony. Nawet zmartwiony. Jego usta wygięły się w
drwiącym uśmiechu, a zza bluzy wysunął... miecz. Nie zauważyłam
go wcześniej. Ten ich świetlisty miecz, wysysający ciemną energię
z każdego z naszych.
Gorączkowo
zaczęłam zastanawiać się, czy mam jakąś broń. Miałam nóż
ćwiczebny. Do rzucania. Nic mu nie zrobi.
Oczy
Miza zrobiły się wilcze. Najgorzej, jak tylko się da! Wilk!
–
Jak to nie mam cienia? Pewnie to oświetlenie – zaśmiałam się
sztucznie. Naszych od ludzi i innych odróżniał tylko cień. Mojego
nie było. Jego miał kolce.
Moje
tłumaczenie w niczym nie pomogło. Zamachnął się, a ja w
ostatniej chwili zsunęłam się pod stół. Byłam w pułapce.
Rozłożyłam dłoń i skoncentrowałam się na niej.
Nie
będzie nic widział przez chwilę. Zadziałało, najciszej jak się
da wysunęłam się spod stołu i starałam wmieszać w tłum. Miz
miotał się, wyklinając wszystkie Cienie. Drogę do wyjścia
blokował mi Wilk, którego twarz coraz bardziej się wydłużała
przy transformacji. Nie zauważyłam okien. Gdyby był tu Bren albo
Izela!
Nie.
Muszę sobie poradzić. Znajdź broń, coś dużego. Świecznik.
Podniosłam
z podłogi sporych rozmiarów kandelabr, tworząc z niego coś w
rodzaju tarczy. Teraz coś do atakowania.
Ludzie
zauważyli, co się dzieje. Zaczęli uciekać z lokalu. Nie
wiedzieli, że miecz ze światła nic im nie zrobi.
Wskoczyłam
za ladę. Rożen, kilka noży... Nie ma nic innego. Zabrałam
wszystko i ufortyfikowałam się, czekając na pojawienie się
odpowiedniej ilości energii do kolejnego oślepienia, by umożliwić
sobie ucieczkę.
Miz
odzyskał zdolność widzenia. Zaatakował mnie, jednak kandelabr
skutecznie zablokował cios miecza. No tak, był błyszczący, to
odbija światło!
Korzystając
z chwilowego zaskoczenia, wywołanego skutecznością mojej obrony,
wysunęłam lustrzaną półkę, zrzucając z niej wszystkie butelki
z alkoholem. Roztrzaskały się na miazgę, a pod moimi stopami
zrobiło się bardzo ślisko...
Walcząc
o utrzymanie równowagi, przysłaniałam się lustrem, a jednocześnie
próbowałam zadać cios przeciwnikowi rożnem. Zraniłam go w końcu,
ale on wtedy schował miecz i wyciągnął saksę, przystępując do
ataku czysto siłowego. Lustro mi już nie pomoże...
Wyskoczyłam
zza lady na mniej śliski grunt, zamachałam rożnem, po czym lewą
ręką rzuciłam pierwszy nóż.
Błąd.
Złapał go w locie i cisnął we mnie. Zaskoczona takim obrotem
sytuacji nie zareagowałam zbyt szybko, a ostrze wbiło się w moją
łydkę.
Jęknęłam.
Wyrwałam nóż, chwyciłam rożen w zęby, po czym w mgnieniu oka
wyrzuciłam dwa noże w stronę Miza. Jeden złapał, ale ja już
zdążyłam schować się za ladą i szykować się do oddania
kolejnych rzutów. Drugi wbił mu się w lewe ramię. Zawył i wyrwał
go.
Rzucałam
nożami na ślepo, gdyż nie chciałam oberwać w głowę w odwecie.
Ciężko bez niej żyć.
Tyle że Wilk stworzył ze stołu tarczę, w którą wbiła się moja cała
amunicja...
Nagle
zrobiło się cicho.
To
pułapka. Wiem to. A może nie?
Szykując
rożen do obrony, na kolanach bezszelestnie przeszłam do końca
lady, by wyjrzeć zza niej.
Nie
było go.
Odczułam
mieszaninę ulgi z przeczuciem, iż coś jest nie tak, gdy nad moją
głową, z wysokości lady, rozległo się:
–
A kuku!
Miz
uniósł miecz, by wziąć wielki zamach, gdy...
Poczułam
to w sobie. Moja dłoń wystrzeliła w powietrze smugę cienia
trafiającą Wilka w głowę. Upuścił miecz, zmienił się w
człowieka, patrzył beznamiętnie na mnie, po czym uniósł brew.
–
Może pomóc pięknej damie? – uśmiechnął się.
–
Muszę już iść – wyrzuciłam z siebie jednym tchem, po czym,
ślizgając się na szkłach i alkoholu, wycieńczona do granic
wstałam i ruszyłam do wyjścia z lokalu.
W
drzwiach wpadłam na Hitcha.
O
nie. Na pewno wie, co się stało. Kim jestem. Zauważył. Nie mam
broni, energii. Umrę.
–
Biegnij do domu – powiedział, całując mnie w czoło. - Ja się
zaopiekuję Mizem. Żegnaj, smutna Weiro.
Patrzyłam
w te jego martwe... już nie martwe oczy. Moje napłynęły łzami.
Jego były smutne.
–
Mam nadzieję, że do zobaczenia – niemal szepnęłam. – Ale nie
bierz kolegi. – Zerknęłam na niego.
W
mojej głowie zawirowało i omal nie upadłam. Podtrzymał mnie.
–
Może w innym życiu – odgarnął moją grzywkę – Bo w tym chyba
nie jest to wskazane.
Spojrzałam
w dół. Jego cień miał kolce, tak jak podejrzewałam.
–
A może nie? – rzuciłam gorzko. To po tych słowach rozpętało
się piekło.
Hitch
wyprowadził mnie i zatrzymał się koło fontanny, sadzając mnie na
niej.
–
Musisz sobie sama poradzić – powiedział i mnie zostawił.
Wsadziłam
rękę do kieszeni i wyciągnęłam monetę.
Moneta
za marzenie – pomyślałam, po czym wrzuciłam ją do wody.
*
–
Jesteś! – Izela wyglądała na wystraszoną. – Była tu jakaś
bójka, myśleliśmy, że to Kolce i... – urwała, patrząc na
mnie.
Nie
wiem, jak wyglądałam. Siedząc przy fontannie, zauważyłam tylko,
że rana po nożu była głęboka. Miałam też dużo małych ranek,
a z dłoni powyciągałam szkła. Na głowie musiałam mieć też
sporo krwi, bo rana po uderzeniu nie została opatrzona. Zapewne
wyglądałam źle.
–
Och, Weiro... – przez chwilę miałam wrażenie, że mnie dotknie.
Przygotowałam się już do zrobienia uniku. Zauważyła to, a jej
ręka tylko drgnęła.
–
Bren! Tu jest! – zawołała.
Nie
minęła chwila, gdy chłopak do nas dołączył.
–
Co ci się stało? – otworzył szeroko oczy – Nie możesz w takim
stanie pokazać się naszym. Dasz radę wejść przez okno na
parterze?
Kiwnęłam
głową.
–
Umyjesz się u mnie. Do samochodu.
*
–
Izela przyniosła dla ciebie czyste ubrania – Bren podał mi
reklamówkę z ubraniami. Stałam zawinięta w ręcznik w łazience,
cała pozaklejana plastrami. Chciałam zszyć sobie ranę od noża,
ale chłopak Izeli mi nie pozwolił. Sam założył szwy, po czym
poklepał mnie po ramieniu – Dzielna dziewczyna.
Gdyby
mnie tak wszystko nie bolało, pewnie odsunęłabym się przed jego
dotykiem. Później zaszył mi rozcięcie na głowie. Nie było
takiej potrzeby, ale uznał, że tak szybciej się zagoi. Rano miałam
im wszystko opowiedzieć. Mieliśmy wolne, była niedziela.
Izela
czekała na mnie przy drzwiach Domu dla dziewcząt.
–
Chodźmy spać – powiedziała, gdy mnie zobaczyła.
–
A co tu się dzieje? – to była Reala.
Miałam
pustkę w głowie, nie wiedziałam, co mam powiedzieć.
Współlokatorka za to miała pomysł.
–
O, wie pani, takie tam randki – zachichotała – Przepraszamy,
nocny piknik.
Gorączkowo
kiwałam głową, by wyrazić, że Izela mówi prawdę. Rana bolała
jak diabli.
–
Piknik? – mentorka spojrzała na mnie – Weiro, czy ja o czymś
nie wiem?
Wiesz
doskonale, że nie mam duszy.
Milczałam.
–
No, nie wstydź się – starsza koleżanka zachęciła mnie lekkim
uśmiechem.
–
Szukam dla siebie miejsca w tym wszystkim – wypaliłam bez
zastanowienia. Izela zagryzła wargę, wyraźnie się denerwowała.
–
Weiro, zapraszam cię do mojego pokoju. Chyba musimy sobie od serca
porozmawiać. Reala dała znak Izeli, żeby sobie poszła.
Patrzyłam, jak odchodzi. Zostałam sama. Sama z kobietą, która
uważa, że nie mam duszy.
*
–
Szukasz dla siebie miejsca, powiadasz – Reala nalała mi herbaty i
postawiła ją przede mną na stoliku. Dochodziła czwarta rano.
–
Tak.
–
A masz jakiś pomysł, jak owo miejsce wygląda?
Wzięłam
herbatę i upiłam łyk. Była za gorąca i za słodka. Pozostawiłam
jej pytanie bez odpowiedzi, bo i tak by nie zrozumiała. Czy
ktokolwiek zrozumie, że moje miejsce nie jest jakąś lokalizacją
geograficzną, tylko stanem? Moim miejscem są iskry w oczach,
wdzięczność, ciepło i zrozumienie.
–
Jesteś młoda. To normalne, że czujesz się zagubiona. Powiedz mi,
jak czułaś się dzisiaj na treningu?
–
Martwa.
Zapadła
grobowa cisza. Co za ironia, akurat po użyciu przeze mnie słowa
„martwa”.
–
Weiro... – głos jej zastygł w ustach.
–
Nie interesuje pani, jak czuję się teraz? – zaczęłam wobec
tego.
Bo,
moja mentorko, jest inaczej.
–
Oczywiście, więc jak? – ożywiła się.
–
Śpiąca – odsłoniłam zęby, co u mnie było odpowiednikiem
sztucznego uśmiechu, po czym wstałam i wyszłam z jej pokoju.
*
Izela
siedziała na łóżku, wyłamując sobie palce. Gdy weszłam,
patrzyła na mnie przez chwilę nieprzytomnym wzrokiem, po czym
zerwała się z miejsca.
–
Wiedzą już, tak? Wszyscy wiedzą, że wyszliśmy! – warga jej
drżała.
–
Nikt nic nie wie.
Izela
siadła na łóżku i rozpłakała się.
–
Co za ulga... Nie mam pojęcia, co by z nami zrobili, nam nie wolno
opuszczać terenu, jeszcze ta bójka, w której brałaś udział... –
jej ramiona się trzęsły.
–
Nikt nic nie wie, Izelo – położyłam jej dłoń na ramieniu i
pogładziłam. Spojrzała na mnie niepewnie, jakbym wykonała coś
niewiarygodnego.
–
Nikt?
–
Tylko jedna osoba, ale jej tu nie będzie nigdy – zdobyłam się na
blady uśmiech.
–
Nie? – jej głos był nieobecny – Zaraz, kto?! – nagle
uświadomiła sobie sens moich słów.
–
Kolec, który darował mi życie.
Wolał
wypuścić wroga niż go dobić. Też bym go nie zabiła. Nawet nie
wiem, o co w tej wojnie chodzi. Złamał zasady i pozwolił mi
odejść.
Bańka
ciepła urosła w moim sercu. Ocalił mnie, chciał opatrzyć mi
ranę. Był miły, już na początku wiedział, że Miz to kłopoty i
chciał go ode mnie zabrać...
Może
wtedy nie wiedział, że jestem Cieniem.
Potem
już posiadał tę wiedzę. Uratował mnie.
–
Darował ci życie? – Izela otworzyła szeroko oczy – On nie ma
prawa atakować w Raweni, to teren neutralny. Jedyne miasto, w którym
wszyscy są nietykalni!
Bańka
w moim sercu pękła. Był posłuszny regulaminowi.
*
Opowiedziałam
w skrócie, co się wydarzyło Izeli i Brenowi. Oboje byli tej samej
myśli. Miz musi umrzeć.
Dość pechowa wyprawa. Weira chciała tylko zobaczyć świat za płotem, a tu taka niespodzianka. Musiała spotkać wrogów. Całe szczęście, że skończyło się to tylko kilkoma ranami.
OdpowiedzUsuńGenialne rozwinięcie akcji w barze. Opisane szczegółowo i przejrzyście można wyobrazić sobie każdy, nawet najmniejszy fragment akcji.
OdpowiedzUsuńWątek "nie do końca romantyczny" trzyma w napięciu. Aż chce się czytać dalej i obserwować rozwinięcie wydarzeń.
Na razie z trzech kawałków, które przeczytałam, ten podobał mi się najbardziej. ^^ Mam nadzieję, że z każdym rozdziałem poziom będzie skakać w górę.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podobał opis akcji. Żywy, dynamiczny i wiarygodny. Nie było niepotrzebnych opisów, epitetów... był prosty i właśnie takie akcje najbardziej lubię. Oby było ich więcej.
W fabułę coraz bardziej się wkręcam. Wciąż uwielbiam Weirę, polubiłam też Hitcha, choć dopiero się pojawił. Jestem ciekawa, co tam z nimi się dalej wydarzy.
Pragnę więcej rozterek wewnętrznych głównej bohaterki!
Co tam jeszcze... Twój styl też mi się podoba. Super się wpasował w charakter Weiry, taki chłodny i "szybki", czyta się bardzo przyjemnie.
Co znalazłam:
"Pójdę po jakieś opatrunki, jak rana będzie poważna, wezwiemy pomoc" - unikaj słowa "jak" w takich przypadkach. Tu bym dała "jeśli", w innych przypadkach często pasuje też "kiedy".
"Wszyscy wiedzą że wyszliśmy!" - przed "że" przecinek.
Jedyne co jeszcze napomknę to te przeklęte dywizy, myślniki, pauzy, półpauzy... sama mam z tym problem w swoich tekstach. Szczerze mi to kompletnie nie przeszkadza w czytaniu, nigdy żadnej różnicy mi to nie robiło, ale wiem, że na blogosferze ludzie mają w zwyczaju przyczepiać się do tego aspektu. Jeśli to coś pomoże, zostawiam link: http://www.ekorekta24.pl/myslnik-pauza-polpauza-i-dywiz-lacznik-czym-sie-roznia-i-jak-je-stosowac/. Tak samo z akapitami, te akurat są ważne, choć i z nimi mój blogas ma problemy i nie zawsze się wstawiają...
Poza tym wszystko super i oby tak dalej. :)
Pozdrawiam ciepło, życzę weny!
Błędy poprawione ;) Niestety z tymi akapitami jest tak, że zwyczajnie w szablonie mi nie działają. Niby są w bloggerze - po dodaniu ich nie widać. Nie mam pojęcia, dlaczego, ale uznałam, że jak się nie da, to się nie da, mówi się trudno i idzie się dalej :P Pierwotnie wstawiane były dywizy, jako, że pisałam na komórce, jak wiadomo - nawet smartfon w SMSach nie ma półpauz. Po przerzuceniu na komputer naprawiłam błędy, a mój głupi mózg zapomniał edytowany tekst wrzucić tutaj :P
UsuńBardzo się cieszę, że spodobał Ci się mój lakoniczny styl. Zwykle stawiałam na opisy, jednak tu kolor guzika w spodniach czy urocze szemranie odległego strumyka zwyczajnie nie mają znaczenia xD
Absolutnie Cię rozumiem, jak mówię - mi to większej różnicy nie robi, dla mnie liczy się treść i ta jest bardzo fajna. Tylko ludzie na blogspocie mają wręcz obsesję na tym punkcie i się bardzo uczepiają tego tematu...
UsuńBardzo mi się podoba, oczywiście uwielbiam poetyckie opisy, porównania i ogrom środków stylistycznych, ale jeśli chodzi o akcję, stawiam na prostotę. :)
PS Sama mam problemy z akapitami, które żyją własnym życiem i doprawdy już nie wiem, czemu w niektórych postach są, czasami magicznie znikają... ;_; mam nadzieję, że uda mi się to naprawić bo remoncie bloga w czerwcu.
Blogger zawsze płata mi głupie figle, kiedyś miałam problemy z czcionką, która czasami robiła się bardzo mała. Tak po prostu, środek rozdziału, a tam jakieś malutkie literki nagle. Ogólnie nie przepadam za zajmowaniem się techniczną stroną bloga. To znaczy, zależy czym, ale ogólnie często mi to wszystko nawala.
Wow, podziwiam, ja kiedyś próbowałam coś napisać na telefonie i nie potrafię. Zostawiam tam tylko ewentualne plany wydarzeń i jakieś schematyczne dialogi. Bardzo niewygodnie mi na takim małym sprzętem, a bardzo chciałabym się nauczyć, bo czasami w szkole lub gdzie indziej poza domem nachodzi mnie wielka fala weny, a nie mogę z nią nic zrobić... pisać na kartce też nie potrafię, bo myśli lecą za szybko do przodu xD Więc... problemy amatorskiego pisarza się mnożą... :')
Się rozpisałam, a miała być "szybka odpowiedź". Przepraszam za spam, zbyt lubię gadać z innymi autorami opowiadań xD.
Jeśli idzie o dziwne czcionki zauważyłam, że najlepszym sposobem na zapobiegnięcie im jest pisanie już w wordzie w czcionce, która wyświetlana jest na blogu. Przykładowo - pisząc Arialem na blogu, pisz Arialem w wordzie. Niestety nie zawsze o tym pamiętam, a zmiana czcionki w blogspocie wygląda tak, że przypadkowe akapity pozostają niezmienne :( Drugim sposobem na uniknięcie tego jest wrzucenie tekstu przed publikacją na notatnik, co jest porażką kompletną - notatnik odrzuca wszelkie kursywy, pogrubienia... Jest to zatem niezwykle irytujące. :(
UsuńTo musiał być cios dla Weiry – dowiedzieć się, że chłopak, który darował jej życie, zrobił to zgodnie z regulaminem. Interesujące, że poznajemy pierwszych Kolców. Może wkrótce dowiemy się, dlaczego członkowie Akademii są ich wrogami.
OdpowiedzUsuńNa początku sądziłam (czytając pierwszy rozdział), że bycie martwym i bez duszy to metafora, ale teraz widzę, że nie. I wygląda na to, że Weira nie jest Martwą.
Interesująco musiała wyglądać ta walka na żywo i dobrze, że nikt się nie dowiedział o eskapadzie Weiry, Izeli oraz jej chłopaka, aczkolwiek Reala może coś podejrzewać, chociaż nie wydaje mi się, że jest na razie podejrzliwa.
Jest ciekawie, kciuki w górę ode mnie! (;
~ już pobudzona (y? ;P) Hanni
Dom mi Akademia mają bardzo podobne genezy - wszystko zaczęło się gdy Jasność i Ciemność zrobili się dzieciaci :D
OdpowiedzUsuńCo do duszy Weiry.. Ona po prostu jest taka wyłączona z życia i na niczym jej nie zależy xD
Trochę szkoda mi Weiry. Widać, że bardzo cieszyła się na wyprawę do miasta, którą pokrzyżowała bójka w barze. Gdyby nie to, możliwe, że wszystko potoczyłoby się inaczej. Dobrze, że rany Weiry nie były groźne.
OdpowiedzUsuń