Świadomość
nadciągającego ataku na mnie sprawiła, że krew w moich żyłach
zaczęła szybciej krążyć. Jakby pojawiła się w nich energia,
niosąca ze sobą miliardy egzogenicznych mikrowybuchów, dających
mięśniom więcej siły, uszom lepszy słuch a oczom zdolność
niespotykanie szybkiej reakcji, dostrzeżenia ruchu z wielu
kilometrów... Choć to może tylko wrażenie. Najważniejsze, że
dawała kopa, którego w walce każdy potrzebuje.
Mała
dziewczynka, Cień, który czyhał na moje życie. Sądził, ze mnie
pokona, mnie! Aż na usta cisnął się uśmiech. Mógłbym zniszczyć
ją od razu, tylko... nie w tym tkwi zabawa.
Pokonałem
ją, co nie było szczególnym osiągnięciem. Nie dla Wilka.
Ogłuszoną przerzuciłem przez ramię i zaniosłem na środek parku.
Gdy rzuciłem dziewczynę na ziemię, otaczająca nas ciemność
szybko opłynęła jej ciało, robiąc ją niemalże niewidzialną.
Niemalże, bo dla mnie już zawsze będzie widoczna. Zaatakowała
mnie i zamąciła w głowie. Ścierwo. Nawet nie zdawała sobie
sprawy, iż jej śmieszny atak jedynie mnie wzmocni.
Potrąciłem
ją butem. Oddychała, choć była nieprzytomna.
Westchnąłem.
Żałosne. ŻAŁOSNE! Ani jeden z naszych nie był aż tak słaby jak
te stwory. Wielcy potomkowie Ciemności... Też mi coś.
Plan
był genialny w swej prostocie. Cień się ocknie i dostanie fory –
niech myśli, że jest sam. Oddałem calutki ekwipunek, niech czuje
się bezpieczna, będzie jeszcze zabawniej... Niech ucieka do swoich,
myśląc, że nic jej nie grozi, a wtedy rozszarpię jej gardło z
zaskoczenia. Wybornie!
Z
trudem powstrzymałem chęć zaklaskania w dłonie.
Ciekawe,
czy krew samic tego gatunku smakuje jak krew samców?
Noc
na dobre zajęła się światem. Była też jakoś dziwnie,
aksamitnie ciemna. Aż dziwne, że Cieniojad nie wyczuł jej i nie
wyszedł z drzemki. Bo to już musiała być drzemka, nawet to tak
wolno się nie regeneruje. Wyciągnąłem miecz. Zapłonął ogniem,
oświetlając sylwetkę na ziemi. Pierś miarowo unosiła się i
opadała. A gdyby ją tak troszkę... przypalić?
Podszedłem
do Cienia w trawie i zacząłem przejeżdżać ostrzem wzdłuż jej
ciała, delikatnie, by skóra lekko okopciła się, a nie by
przecinać tkanki. Nie na to miałem ochotę tej nocy. Przejeżdżając
nad twarzą Cieniokryjcy zauważyłem, że wygląda podobnie do
naszych. Jakże złudne te niższe rasy... I pomyśleć, że ktoś
nieopatrznie może oceniać to ścierwo jako coś takiego jak my. Ten
idiota Hitch na przykład. Ale co się dziwić?
Nie
udało mi się powstrzymać chichotu. Kociak! Kiedyś wołałem na
nich Hitchi-Kici, jednak wychowawca zakazał mi tego. Myśleć nie
mógł mi zakazać, więc nadal w myślach mogłem go tak nazywać.
„Każde
zwierzę ma swoje zalety” – słyszałem niejednokrotnie.
Ale
nikt nie może się równać z Wilkiem. I to Wilkiem naznaczonym już
Cieniem.
Do
tego stopnia zagubiłem się we wspomnieniach, że nie zauważyłem,
iż włosy Cienioroda zaczęły się palić. Przydeptałem je szybko.
Nadal bez efektu. Śpi.
Znudzony
schowałem miecz i odpaliłem papierosa. Postanowiłem pospacerować.
Nawet, jak teraz ucieknie, to i tak to wytropię. Mam niezawodny nos.
Zaciągnąłem
się głęboko dymem, po czym powoli wypuściłem go, próbując
dostrzec dokładne kształty obłoków, wydobywających się z moich
ust.
Szelest.
Odwróciłem
się. Cień nadal leżał na ziemi. Pewnie zaczyna wracać mu
świadomość. Zaraz się zacznie!
Rzuciłem
niedopałek na trawę i przydeptałem. Zacząłem rozciągać palce,
szykując się do transformacji.
Szelest
się powtórzył i to bliżej. To nie był Cień. Przynajmniej nie
ten. Co mi tam, tamtego drugiego też zniszczę.
Wyjąłem
ponownie miecz.
Odwróciłem
się.
Pomimo
mojej nowo nabytej, niezwykle cennej zdolności lepszego widzenia w
mroku, nadal byłem Światłem i moje oczy wolały blask miecza.
Niczego
nie zobaczyłem. Dziwne. Może intruz gdzieś się schował?
Ruszyłem
na obchód, niby mimochodem. Oparłem miecz o ramię i niespiesznym
krokiem przemierzałem park.
–
Jaki czujny – usłyszałem chrapliwy głos –
A tak łatwy do zaskoczenia.
Odwróciłem
się natychmiast i zamachnąłem mieczem. Moje świetliste ostrze
zatrzymało się na aksamitnie ciemnej, kobiecej dłoni.
Ułamek
sekundy później broń została mi wyrwana i wyrzucona daleko za
mnie.
Rozpocząłem
transformację, szykując się do walki z wrogiem.
–
Nie ośmieszaj się, dziecko. Wsuń tę swoją wilczą paszczę z
powrotem. Gdybym chciała, byś nie żył, już byś nie żył.
–
Co jest?! – choć wiedziałem, ze ktoś przede mną jest, widziałem
tylko ciemność, nic więcej. Żadnego konkretnego zarysu, sylwetki,
czegokolwiek.
Wtedy
coś przede mną się zmaterializowało, choć możliwe, że jedynie
nabrało wyraźnych konturów.
Wtedy
to zrozumiałem.
–
Mrok.
Bardziej
to wysyczałem niż powiedziałem. Zobaczyłem ją tylko dlatego, że
tego chciała.
–
Słyszałeś zatem o mnie? – stała się wyraźniejsza. Zauważyłem,
że księżyc świeci na niebie będąc niemalże w pełni. Ta
ciemność była jej sprawką.
–
Jak mógłbym nie słyszeć? Jesteś matką tego Ścierwa! –
wskazałem ruchem na dziewczynę – Odwiecznym wrogiem.
–
Zabawne, że to mówisz, bo ja mam dokładnie takie samo mniemanie o
Świetle – zaśmiała się.
Zacząłem
rozróżniać jej rysy. Była zadziwiająco młoda, jak na coś, co
powstało tak dawno temu. Jedynie jej głos był starczy. Oczy Mroku
były niczym dwie Czarne Dziury, jej uśmiech krzywił się w
grymasie ni to rozbawienia, ni zdegustowania.
–
Czego chcesz? – zapytałem, czując, że w tej sytuacji mogę
być... znaczy istnieje szansa, że mógłbym być na przegranej
pozycji.
–
Ciebie – ukazała mi szereg zaostrzonych zębów.
–
To nie dostaniesz.
–
Będę chciała, to sobie sama wezmę. Jakoś Światło nie kwapi
się, by ci pomóc. A ja zjawiłam się, gdy Weira, moje przyszłe
wcielenie mnie potrzebowała. Nie jesteś jego ulubieńcem, Mizarze –
przechyliła po ptasiemu głowę na bok.
–
Jestem! Dał mi wilka!– zaprotestowałem, przekształcając dłonie
w wilcze łapy – Widzisz?
–
Może niegdyś. Teraz jesteś przebiegły. Będzie z ciebie doskonała
broń. Tylko najpierw wygnamy idee głupich dzieci światła z twojej
ograniczonej świadomości – uniosła dłoń, a ja zaatakowałem ją
pazurami.
Jednym
gestem palca przywołała materialną smugę cienia, która
skrępowała moje ręce.
Zacząłem
się bać. Bardzo bać.
Spokojnym
ruchem przysunęła dłoń do mojego czoła, po czym zamknęła oczy.
"Światło,
znienawidzony Bracie!
Pewnie
przyzwyczaiłeś się już do tego, że nigdy się nie spotykamy. Ty
masz swoich czcicieli, ja moich wyznawców. Wszystko byłoby dobrze,
gdyby nie Twój nieczysty postępek, wieki temu. Choć wiem, że mój
gatunek jest silniejszy od Twojego sam w sobie, bardzo nieładnie
postąpiłeś, dając broń ze swą własną mocą w jego ręce.
Dokąd działaliśmy na tych samych zasadach, nie miałam wątpliwości
co do podziału Dnia i Nocy. Odkąd dałeś miecze, mam.
Wydaje
Ci się pewnie, że to bardzo pomysłowe posunięcie, mające na celu
szkodzenie mi i moim Cieniom? Masz rację. Choć komicznym jest, że
latami, mimo Twojej broni, moi wyznawcy byli w stanie stawiać Ci
opór. Dałeś im teraz więcej siły – nie pozostawiłeś mi
wyboru. Licz się ze sporymi stratami w swoich ludziach. Tym razem to
ja, Twoja siostra, wypowiadam wojnę wam, rozbudowując oręż mych
Dzieci.
Ostrzegam
Cię tylko z jednego względu. Choć nienawidzę Cię najmocniejszym
z uczuć, szkoda mi Twoich Świetlików. W końcu nie wszyscy są
zapatrzeni w Ciebie, wiele z nich ma wątpliwości co do sensu
atakowania Cieni. Czy to nie zabawne? Daj im jasny znak, by przestali
się rozprzestrzeniać i żyli jak dotąd, z dala od reszty świata,
jako i my do tej pory. Póki co wysyłam Cienie na patrole. Z bronią,
którą Ty dałeś Swoim oraz nową, której nie będzie się dało
pokonać tak łatwo.
Czyżby
nadszedł Dzień Zagłady?
Twój
wróg na zawsze,
Mrok"
"Znienawidzona
Siostro!
Bawi
mnie Twa pewność siebie. Zniszczę ich, potem Ciebie. I nastaną
czasy bez Cieni. Wieki jasne. Możesz schować swe czcze pogróżki w
najciemniejszą jamę. Tak jak Cienie, które żyją w ukryciu, bo
wstyd je światu pokazać. Miejcie się na baczności.
Dziękuję
za wyborną rozrywkę.
Jak
zawsze nienawidzący,
Światło"
Hitch
wpatrywał się w księżyc. Mizar nie wrócił, nie widział też
Weiry. Nie wszczęto też alarmu, co mogło oznaczać... Dokładnie
wszystko. Choć zdecydowanie dwa z nich miały największe szanse
powodzenia.
Pierwszy
zakładał, że Weirze udało się zabić niepostrzeżenie Miza.
Mogła to zrobić, widział ją w akcji. Była tym razem uzbrojona i
to Mizar byłby na przegranej pozycji – zaskoczyłaby go. Choć
przyjaciel... Nie, nie przyjaciel – poprawił się w myślach –
kolega, był raczej typem niezrównoważonego psychicznie,
skutecznego zbójcy, dziwnie było myśleć o nim w charakterze
denata. Przyzwyczaił się do jego niekiedy dość irytującego, a
zwykle dość uciążliwego towarzystwa, do ojcowania mu, choć Miz
nigdy nie odpłacał się ani drobiną przyjaznych zachowań w
stosunku do niego. Niesprawiedliwością byłoby twierdzić, że nic
pozytywnego osobnik ten do jego życia nie wnosił. Była w nim
iskra, której od zawsze brakowało Hitchowi – łatwość
nawiązywania kontaktów, spontaniczność, beztroska. „Chwytał
dzień” i wciągał w wir wydarzeń spokojnego kolegę... Chyba
właśnie dzięki niemu Hitch miał jakiekolwiek wspomnienia.
Śmierć
Mizara była za razem jego osobistą tragedią, jak i ulgą.
Drugi
scenariusz wyglądał również dziwnie. Weira zginęła z rąk Miza.
Była w życiu Hitcha zaledwie od chwili, a udało im się nawiązać
nić porozumienia , której nigdy z nikim innym nie poczuł. Wyszło
to samo z siebie, było jak... Wschód słońca? Tylko takie
porównanie przyszło mu w tej chwili do głowy. Było co prawda
kompletnie irracjonalne, w końcu była Cieniem, nocnym stworzeniem,
wrogiem...
A
jednak myśl o jej unicestwieniu łapała gdzieś za żołądek,
uparcie go ściskała, powodowała nieznośne, nie dające się uśpić
uczucie.
Położył
się do łóżka, naciągnął kołdrę na głowę i starał się
oczyścić myśli. Sen na pewno dałby możliwość uspokojenia się
emocjom. Na spokojnie łatwiej przyjdzie rozstrzygnąć właściwość
postrzegana niepewnej sytuacji. Tak uczyli w szkole. A tam mówili
prawdę... Choć czy na pewno?
Z
tą niepewnością zapadł w sen.
*
Postać
stojąca przed nami wyglądała zbyt młodo, jak na swój głos.
Przynajmniej tak oceniałam sytuację. Choć pewnie się myliłam –
nie znam się na ludziach.
–
Zastanawiasz się pewnie kim jestem? – kobieta zdawała się
całkowicie ignorować Izelę. Ja również zauważałam ją w
mniejszym stopniu, niż zazwyczaj. Aksamitna ciemność w oczach
kobiety mnie wciągała...
Nie
odpowiedziałam jej. Przecież i tak WIEDZIAŁA, co myślę. Stojąc
nieruchomo, wpatrywałam się w nią.
–
Taka jak Glena – uśmiechnęła się – Oszczędna w słowach.
Choć więcej masz po mnie, dziecko – uśmiechnęła się,
wyciągając do mnie rękę.
–
Znałaś moją mamę – powiedziałam matowo. „Mama” od zawsze
jawiła mi się jako puste określenie, nic za nim nie stało. To coś
jak z tym, że Ziemia się obraca – każdy przyjmuje ten fakt i
raczej tego nie analizuje. Nie pamiętam mamy, bo nie dane mi było
jej zapamiętać. I w sumie poza jej imieniem nie potrafiłam
przytoczyć o niej żadnego faktu.
–
Znałam. I była mi przez chwilę bliska – kobieta spojrzała na
Izelę, która zdezorientowana, blada jak nigdy, skupiała na niej
wzrok – Idź stąd. Weirze nic nie grozi. Chcę być z nią sama.
–
Weiro... – blondynka spojrzała na mnie niepewnie.
–
Idź – skinęłam głową. Instynktownie czułam, że nic mi się
nie stanie.
–
Wrócę z Brenem – rzuciła do mnie, wycofując się w stronę
zabudowań – I Samelem.
–
Nie trzeba – zdobyłam się na półuśmiech.
Kobieta
przyglądała się mi z rozbawieniem.
–
Jaką masz groźną przyjaciółkę! – zaśmiała się –
A teraz pora na wyjaśnienie. Należy ci się ono.
Przechyliłam
głowę i czekałam na jej dalsze słowa.
Ruszyła
powolnym krokiem w stronę płotu, a ja szłam za nią, w
zachowawczym odstępie.
–
Jestem Mrokiem – przeczesała palcami długie włosy, leniwie
stawiając bose stopy na trawie – Tym Mrokiem, który dał początek
waszej rasie- kontynuowała, słusznie nie oczekując ode mnie
odpowiedzi – A zarazem twoim ojcem.
–
Ojcem?
–
Jakoś tak byłoby to nazwane w tutejszym nazewnictwie – rzuciła
mim spojrzenie spod przymkniętych powiek –
Jesteś dzieckiem moim i Gleny. Zawarłam z nią pakt, na mocy
którego miałaś stać się naczyniem dla mnie. Zawsze mam jakieś
ciało w zanadrzu, jednak nigdy nie biorę go wbrew wszystkim. Bym
mogła się w kogoś wcielić, potrzebuję zgody matki. Wtedy daję
jej zarodek Mroku, który w sobie nosi aż do porodu. A ja mogę
opanować ciało narodzonego dziecka.
–
Chcesz się we mnie wcielić? – to miało sens. Dlatego byłam
taka dziwna, dlatego nie miałam duszy. Czekałam na nią, bo byłam
tylko opakowaniem, do którego przelać miał się Mrok.
–
Chciałam. Tylko nie zawsze wszystko idzie tak, jak powinno. Glena
nie wywiązała się do końca z umowy i stałaś się czymś, co
miało miejsce tylko raz wcześniej – zatrzymała się, po czym
położyła dłoń na moim ramieniu, spoglądając na mnie z
czułością.
–
Czym?
–
Pytanie brzmi nie czym, a kim. A odpowiedź już chyba sama znasz-
uśmiechnęła się do mnie, tym półuśmiechem, który ostatnio u
siebie samej odkryłam.
–
Jestem twoją córką – nagle odpowiedź stała się dla mnie
oczywista i tak prosta, jak nigdy. Reala się myliła, miałam
duszę, tylko nikt nie mógł jej we mnie znaleźć. Skryta była pod
nieprzeniknioną, ogromną dawką Morku. Nikt inny nie mógł jej
tyle posiadać. No, może tylko pierwszy Cień.
–
Mam co do ciebie wielkie plany – zdjęła dłoń z mojego ramienia,
a wszytko dookoła zrobiło się jeszcze ciemniejsze.
Na szczęście nie musiałam długo czekać na kolejny rozdział :) Przedstawienie zdarzeń z perspektywy Miza było ciekawe. Cwaniaczek zaczął się bać... Bardzo dobrze. A co do Weiry - wiedziałam, że jest wyjątkowa.
OdpowiedzUsuńCzekam na ciąg dalszy.
Pozdrawiam :)
Kolejny ciekawy rozdział ^^ Oby tak dalej :)Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńCzyli nie zgadłam. Mizar traktuje Weirę jako kogoś ,,do zabawy”, kogo potem i tak zabije, ale jeszcze nie teraz. Nie spodziewałam się, że w tym rozdziale pojawi się Mrok i w pewnym sensie ocali Weirę (wiadomo, Miz by dziewczyny jeszcze nie zabił). Ciekawe, o jakich planach mówi Mrok, no i w kogo się wcieli, skoro nie może już wniknąć w ciało Weiry... może w córkę Weiry, hihihi. O tak, główka pracuje. (;
OdpowiedzUsuń