piątek, 9 lutego 2018

XXII - Droga na dno

– Powinniśmy dopracować formy pochówku – stwierdził Nareb, kiedy bezceremonialnie wykreślił imię Umefa ze spisu Kolców. – Artur opowiadał, że ludzie celebrują takie wydarzenia na wiele sposobów: niektórzy podchodzą do sprawy radośnie, gdyż dusza człowieka poszła do Nieba, inni płaczą z rozpaczy... A u nas? Każda śmierć to przekreślona linia. – Zamknął gruby zeszyt.
– Mówisz tak tylko dlatego, że zginął ktoś nam bliski. – Parsa, który powoli wracał do siebie w wyniku zbawiennego działania porcji światła ofiarowanego mu przez Orła, westchnął. – Bądźmy racjonalni, obchodzenie w jakikolwiek sposób śmierci jednego z Dzieci Światła jest nieracjonalne, zważywszy na naszą umieralność. Myślę, że wykreślenie z listy to najracjonalniejsze, co mogliśmy zrobić, zważywszy na to, że nie zostaje po nas nic.
– To okropne. – Nareb nie podzielał zdania przyjaciela. – Ciekawy jestem, czy u Cieni odbywa się to w taki sam sposób. Albo przynajmniej podobny.
Rozmowę przerwało pojawienie się Artura, który przyszedł najszybciej jak to było możliwe. Nareb opowiedział mu o najświeższych rewelacjach odnośnie zaginionych, co mężczyzna przyjął z właściwą sobie obojętnością. Jako informację zwrotną przekazał to, co Weira i Izela, przy czym głównie ta druga, kazały mu przekazać: zmarli wrócili.
– Do nas jeszcze nie dotarli. I dobrze. – Lew opadł na krzesło.
– Gdy się zjawią, poinformujemy was najszybciej, jak to będzie możliwe – zapewnił Orzeł.
– Mam dziwne wrażenie, że szykuje się coś wielkiego... – powiedział Parsa, gdy tylko informator opuścił pomieszczenie. – Czuję to jakoś tak pod skórą.
– Mówisz o powrocie umarłych? – Nareb spojrzał na przyjaciela.
– Wydaje mi się, że to coś, co się szykuje, nie jest niczym, czego moglibyśmy się spodziewać...

Kasek długo szukał Weiry. Pytanie o nią napotkanych Cieni sprawiało jedynie, że kluczył bezsensownie po korytarzach, spotykając się ze sprzecznymi informacjami. Na tej podstawie wywnioskował, że jego Mentorka zdecydowanie nie znajduje się w sprecyzowanym miejscu, a przemieszcza się i to dość szybko. Nie mógł tak po prostu przestać jej szukać, ona coś kombinowała. Coś, czego Kasek koniecznie chciał się dowiedzieć. Musiał zacząć myśleć jak Weira.
Gdzie mogła się wałęsać? Nie słyszał o tym, by opuszczała Dom, jednak wnioskując z opowieści, jakie słyszał o dziewczynie, była ona nieobliczalna. Już jako zwykła adeptka chadzała swoimi drogami, a była przecież obserwowana. Teraz, gdy nikt jej nie kontrolował, mogła zrobić dosłownie wszystko. Zważywszy na to, że zaginął ten jej Kotek.
Kasek nigdy nie popierał sojuszu z Kolcami. Uważał, że cała ta kampania z cyklu „bądźmy wolni” nijak się ma do istoty ich istnienia. W końcu od zawsze ciemność zwalczała jasność, czyż nie? Czy woda próbuje dogadać się z ogniem, by on jej nie odparowywał, a on z nią, by go nie gasiła? Nie. Postępowanie Weiry to coś wbrew naturze. Zapragnął być jak najbliżej dziewczyny, by trzymać rękę na pulsie i móc zainterweniować, gdyby jakimś cudem jej chory plan mógł się powieść. Bo tak, w mniemaniu Kaska wszystkiemu winna była Weira.  
W końcu dostrzegł dziewczynę. Wyglądała na wystraszoną, kiedy przemykała korytarzem, najpewniej kierując się do tuneli. Chciała opuścić Dom i to niezauważona. Kasek nie pozwoli na samotną eskapadę.

Widziałam, że czas nagli. Pojawienie się zmarłych nie wróżyło niczego dobrego. Jeśli chciałam zapobiec niespodziankom, musiałam działać już teraz. Doczepiłam natrętnej myśli, która nie opuszczała mojej głowy: trzeba znaleźć dawną świątynię. Być może był to błędny trop, ale czy mogłam w jakikolwiek inny sposób zrobić coś, co nie byłoby moim dotychczasowym biernym uczeniem nowego pokolenia żołnierzy?
Początkowo chciałam wsiąść na motocykl, który stał się moim ulubionym środkiem transportu, jednak domyślałam się, że może nie okazać się szczególnie praktyczny, gdy dotrę do celu. O ile dotrę do celu – poprawiłam się. Moje notatki wrzuciłam co plecaka, uzbroiłam się po zęby i spakowałam wszystko, co mogłoby okazać się przydatne: zapasową broń.
Na palec wsunęłam pierścień od Brena, który wypożyczył mi, kiedy ruszałam na samotną misję przeciw Mizarowi. Nigdy nie zdążyłam go zwrócić, a coś, co zbiera energię mogłoby się przydać, gdybym wpadła przypadkiem na jednego z Kolców. Choć dotąd udawało mi się tego uniknąć, wiedziałam, że w przypadku wpadnięcia na Dziecko Światła będę musiała zabić. Przymus mi to nakaże, a ja się nie poddam. Moje życie nagle okazało się dla mnie choć trochę ważne.
Wybrałam wyjście po cichu: dzięki temu uniknęłam niepożądanego towarzystwa. O ile ktokolwiek mógłby zechcieć pójść ze mną na poszukiwania czegoś, co jest jedynie legendą. Nie mogłam już liczyć na Izelę, nie wiedziałam co z Samelem ani z Hitchem, choć tego drugiego i tak bym ze sobą nie zabrała. Nie wyobrażałam sobie tego drugiego podczas bitwy. Zresztą coś, co zamierzałam zrobić zakrawało na szaleństwo.
Pierwszym punktem na mojej liście było odnalezienie Miza. Byłam w stanie znieść jego obecność, poza tym – choć nasze stosunki mocno odbiegały od przyjaznych – okazał się sojusznikiem. I był dobrym wojownikiem. Do dziś nosiła blizny, które zafundował mi w opuszczonym domu. Moja ręka bezwiednie powędrowała do brzucha. Czy właśnie wtedy zapragnęłam żyć?
Przeczucie mówiło mi, że to nie ja odnajdę Wilka, a on znajdzie mnie. Tak jak poprzednim razem. Musiałam jedynie pokręcić się po okolicy. Kolce mają dobry węch, powinien mnie wyczuć.
– Wchodzisz na złe terytorium. – Słowa zostały wypowiedziane warkliwym głosem.
Uśmiechnęłam się do siebie, po czym odwróciłam się ku Mizarowi. Jak zwykle pojawił się od tyłu, tropił mnie.
– Czy ty mnie obserwujesz? – zapytałam, przechylając głowę w bok.
Staliśmy sami w środku lasu. I po raz pierwszy nie chciałam chcieć go zabić. Uczucie rozdrażnienia zaczęło we mnie narastać, więc usilnie je zwalczałam.
– Weszłaś na mój teren. – wzruszył ramionami, powracając do całkowicie ludzkiej formy. – A wnioskując po slalomach, jakie robiłaś po lesie, chciałaś zostać zauważona.
– Masz rację. – Pokiwałam twierdząco głową. – Najłatwiej znaleźć Wilka w lesie.
– Gratuluję dedukcji. – przewrócił oczami. – Czego chcesz?
– Szukam dawnej Pierwszego Domu, tego, który według mnie zapadł się pod ziemię. Być może tam znajdziemy jakieś przydatne informacje.
– Przydatne informacje – przedrzeźniał mnie. – Jakie to informacje mogą być w opuszczonym miejscu? I to jeszcze podziemnym – dodał, wzdychając.
– Sądzę, że całkiem istotne. Księga Mroku. – Teraz moja irytacja nie wynikała już jedynie z tego, że było w nim światło.
– I zamierzasz poszukać nowej lektury? – Zaśmiał się ironicznie. – Jaka jest w tym moja rola?
– Podejrzewam, że mogą w niej być istotne informacje na temat pozbycia się Mrok i Światła. Księgi zostały spisane za czasów Pierwszych Cieni, a oni mieli świeższe informacje, jak mniemam.
Miz patrzył na mnie badawczo.
– Sądzisz, że Pierwsze Cienie znały sposób na pozbycie się Wielkiej Dwójki? – zapytał w końcu.
– Mam taką nadzieję. Jeśli nie oni, to kto?

Nie mogłam uwierzyć w to, że Mizar zgodził się wyruszyć ze mną. Poprosił mnie, bym chwilę poczekała. Chciał poinformować swoje obozy o tym, że pozostają chwilowo bez łącznika i muszą opracować jakąś metodę przekazywania informacji w razie potrzeby. No i naturalnie nie mógł odejść, nie pożegnawszy się z Gleną. To, że mój były wróg pozostawał w relacji z moją własną matką było dla mnie nadal dziwną rzeczą.
Kiedy zjawił się z powrotem oznajmił, że chce dowiedzieć się, co odkryłam. Dałam mu do przeczytania notatki, co skomentował przewróceniem oczami. Mimo to przeczytał je uważnie, kilkukrotnie krytykując mnie za niestaranne pismo lub złą konstrukcję zdań. Zignorowałam uwagi.
– Masz może jakiś pomysł, gdzie rozpocząć poszukiwania? – zapytał, gdy zakończył czytanie.
– Zaczęłabym od odnalezienia mokradeł. Skoro było to miejsce dla nas ważne, powinnam to wyczuć. – Spojrzałam na niego. – Powinniśmy to wyczuć – poprawiłam się.
– Nie jestem żadnym cholernym Cieniem – warknął, a jego oczy zrobiły się wilcze. – Mam tak mało z waszego cholernego gatunku w sobie, że wolę to ignorować.
– Fakt jest faktem Miz. Zwiedziłeś sporo terenu, może masz jakiś pomysł, gdzie to może być?
Obserwowałam, jak w zwierzęcych tęczówkach gonią się naprzemiennie smugi ciemności i jasne plamki. Szczęka wydłużała się, to zaś znów stawała się ludzka, a między jego palcami przewijały się drobne niteczki mroku. Serce zabiło mi szybciej. On był przerażający, a ja go pokonałam... Czyżby po śmierci stał się jeszcze silniejszy?
– Nienawidzę cię. – Kłapnął zębami. – Wiem, gdzie jest podmokłe miejsce z dziwną aurą. Ale jedna rzecz mi nie pasuje.
– Tak? – dopytałam.
– To miejsce... Jego lokalizacja tworzy trójkąt z Akademią i Domem. I to tam pojawili się Zmartwychwstali... – urwał. – Nie wszyscy. Większość. Ci, którzy umarli najwcześniej.
– Myślę, że nie bez powodu Cienie pojawiły się w konkretnym miejscu. To wcale nie musi oznaczać lokalizacji pierwszego Domu, być może to miejsce większej bitwy...
Mizar przerwał mi kłapnięciem szczęki tuż przed moją twarzą.
– Nie tylko Cienie. Dzieci Światła też. Umarli w różnym czasie – Miz zamachał ogonem, który wyrósł mu sama nie wiem kiedy.
– Skąd wiesz? O tym, że zmarli w różnym czasie?
– Bo z nimi rozmawiałem, idiotko. – Ponownie przyjął ludzką postać.
– Chodźmy tam. – upakowałam do plecaka notatki, choć w tej chwili nie miały one zbyt dużej wartości.

Miz szedł kilka kroków przede mną, dzięki czemu irytacja, jaką we mnie wywoływał była nieco mniejsza. Domyślałam się, że on czuje to samo, choć skąd mogę wiedzieć co czuje ktoś, w kim kłębi się nienawiść do swoich dwóch natur? Widziałam tylko, że nie mógł powstrzymać drobnych przemian postaci. Nie rozmawialiśmy. Nie mieliśmy o czym. Przyzwyczaiłam się do cichego marszu po ściółce, gdy nagle się zatrzymał.
– Czujesz to? – warknął, unosząc głowę. Węszył.
– Co? – Rozejrzałam się dookoła. Wszystko wyglądało spokojnie, nie odczuwałam niczego niepokojącego.
– Mamy towarzystwo. Wyczułem to dopiero teraz. Powiew wiatru zdradził intruza.
Odruchowo położyłam dłonie na rękojeściach saksy o noża do rzucania. Ktokolwiek za nami podążał, na pewno nie robił to z przyjaznych pobudek.
– Cień czy Kolec? – zapytałam, chociaż znałam odpowiedź. Gdyby był to Kolec, wyczuwałabym to.
– Wolałem cię, gdy nie klepałaś tyle ozorem – westchnął z irytacją. – Sprawdź to – rozkazał, wskazując mi kierunek, w którym powinnam się udać.
Starając się kryć za drzewami podążyłam za wskazówką. Miałam nadzieję, że zabieg ten ma jakikolwiek sens, gdyż intruz nie miał nas na widoku a podążał jedynie za śladami. W przeciwnym razie utwierdziłabym Miza w przekonaniu o moim braku inteligencji. Przemykałam między pniami starając się być bezszelestną. Wtapiałam się w migotliwe cienie, ciesząc się, że słońce już zachodzi. Umiałam być niewidzialna.
Ktoś, kto nas śledził zdecydowanie nie spodziewał się, że zawrócimy. Stąpał ostrożnie, jednak dało się usłyszeć trzask łamanych pod butami gałązek. Amator. Kierując się na słuch zbliżałam się do tropiciela lekkim łukiem. Jeśli faktycznie obserwuje ślady, nie zauważy mnie.
Dostrzegłam go. Poczułam mieszaninę ulgi i złości. Czemu Kasek nie był w Domu?
– Co tu robisz? – zawołałam, wychodząc zza pnia. Zaszłam go od tyłu, przez co osiągnęłam element zaskoczenia. Drgnął.
– Ja... – urwał, spoglądając na broń w moich dłoniach. – Nie planujesz chyba mnie zabić, Weiro? – zapytał.
– Nie, oczywiście, że nie – zapewniłam, a oręż znalazł się na swoim miejscu. – Wracaj w tej chwili do Domu. To rozkaz.
– Tam nie ma nic dla mnie. – Uśmiechnął się krzywo. – Obiecałaś mi wyjaśnienia. Szukasz tego miejsca, prawda?
– Nie twoja sprawa, Kasek. – Zamknęłam oczy. – Po prostu stąd idź. I nikomu nie mów o tym, że tu jestem.
– Tym bardziej nie pójdę. Powinnaś zabrać swojego najlepszego ucznia na tajną misję – stwierdził.
– Nie, nie powinnam. Jeśli odkryję, że dalej mnie śledzisz...
– Was. Śledzę was – poprawił mnie z tryumfalną miną.
– Nie ważne. Jeśli to zauważę, możesz być pewny, że nie wyjdziesz z tego cało.
– Groźna Weira – stwierdził. – Gwarantuję ci, że mnie nie zauważysz.
Uśmiechnęłam się. Znam te sztuczki.
– Będę uważniejsza. Wracaj do Domu w tej chwili.
Zostawiłam go stojącego samotnie między drzewami. Być może będzie szedł dalej za nami. Wtedy to Miz wyjdzie mu na spotkanie, a walka z Wilkiem skutecznie uświadomi mu, że nadal jest tylko adeptem. Tak samo jak i ja.

– Mój uczeń. Odesłałam go – wyjaśniłam Mizarowi, gdy wróciłam do miejsca w którym czekał.
– Następnym razem to ja się z nim spotkam. – W głosie pobrzmiewała groźna nuta.
Powstrzymałam się od komentarza. Właśnie na to liczyłam.
Ruszyliśmy dalej, a Miz co jakiś czas cofał się nieco pod postacią wilka, by upewnić się, że Kasek za nami nie podąża. Nie natrafił na jego zapach, mimo to nadal spowalniał podróż. Brnęliśmy w coraz gęstszy las.

Hitch po raz kolejny starał się wyswobodzić łapę z więzów. Korzystał z okazji, gdy nikt nie poświęcał mu nadmiaru uwagi. Więzy były mocne i skomplikowane, musiał przyznać, iż krępująca go osoba wykonała kawał dobrej roboty. Starał się podciąć sznur pazurem, jednak było to niezwykle trudne. Kocie pazury są ostre, jednak drobne. Efekty prób były niewystarczające.
Coraz bardziej tracił wiarę w to, że kiedykolwiek się uwolni. Bau przychodził do niego w przypadkowym momentach, starając się wyciągnąć jakieś informacje. Stosował przy tym różnego rodzaju chwyty psychologiczne, na co Hitch na szczęście był odporny. Nigdy nie należał do osób, którymi targają emocje, co było w tej sytuacji ogromnym atutem w ręku słabego Kolca. Jedynym jasnym punktem w całej sytuacji okazała się Eres. Kot nie powiedziałby, że odczuwa wobec niej jakiekolwiek uczucia. Nie była jak Parsa – nie znał jej. Ich więzy krwi nie stanowiły dla niego czegoś ważnego. W końcu przecież każde Dziecko Światła było ze sobą w jakiś sposób spokrewnione. Eres był po prostu miła. Nie traktowała go wrogo, przynosiła pożywienie, a dodatkowo Hitch podejrzewał, że próbuje porozmawiać z nim na osobności. Niestety zawsze, gdy się pojawiała, natychmiast dołączał do nich Bau. Nie ufał Pumie.
Zrezygnowany Kot schował pazur, próbując rozwiązać węzeł przy pomocy zębów i wolnej dłoni. Nawet nie zdawał sobie strawy z tego, jak trudno wykonywać czynności manualne bez jednej ręki. Zdecydowanie przydałaby się druga, wtedy supeł by ustąpił.
– To się nie uda.
Słowa Eres zaskoczyły Hitcha. Ona jako jedyna z całej bandy, jak określał w myślach Bau i jego ludzi, potrafiła być cicha. W końcu była z kotowatych.
– Bau zna się na węzłach. Pewnie to przez to, że sam się zaplątuje. – Uniosła kącik ust.
– Nigdy czegoś takiego nie widziałem. W ogóle węża, który zawiązał się w węzeł – Hitch zaniechał czynności. – Porcja żywieniowa? – zgadywał.
Puma pokręciła powoli głową, a potem do uszu Kota dobiegł dźwięk wysuwanego ostrza. Pomyślał, że to ironiczne, że zginie z ręki własnej, martwej siostry.
– Spokojnie, zrobimy to cicho i szybko. – Przykucnęła koło brata, spoglądając na niego żółtymi oczami.
Hitch zamknął oczy. Niech zrobi co musi. Przynajmniej niewola się skończy. Poczuł piekący ból w łapie, następnie szarpnięcie za kark. Puma postawiła go do pionu, a on otworzył oczy.  
– A teraz biegniemy. Jak najdalej.
Obydwoje przybrali zwierzęce postaci, ruszając co sił w łapach do szaleńczej ucieczki. Hitch utykał, choć starał się nie poddawać bólowi. Brakowało mu końcówki łapy. Krwawił i jedynym jego problemem było to, że łatwo będzie ich wytropić.
Ranna kończyna w końcu wygrała. Kot upadł, co Eres zauważyła niemalże od razu.
– Musimy uciec – mruknęła, gdy powróciła do ludzkiej formy. Wzięła brata w ramiona. On nie miał już dość siły, by się przemienić. Okaleczona łapa prowadziła nieuchronnie do wykrwawienia, a świat przed oczami Hitcha, choć i tak pogrążony w mroku nocy, stawał się coraz ciemniejszy, by w końcu zniknąć całkowicie.

Eres nie miała czasu na zastanawianie się nad kolejnymi krokami. Serce Kota biło coraz wolniej, obwieszczając jego bliski koniec. Kolec był osłabiony już przed amputacją, a wykrwawianie się nie sprzyjało poprawie jego stanu. Biegła, jakby gonił ją sam diabeł. Prawdopodobnie ścigał ją Wąż. Instynktownie kierowała się do Akademii, nie wiedząc, jak zostanie tam przyjęta. Długo nie było jej wśród żywych, wiele mogło się zmienić. Gdy dobiegła do bramy głównej, jej płuca płonęły. Miała wrażenie, że każdy oddech może być tym ostatnim, a klatka piersiowa zaraz eksploduje.
– Pomocy! – krzyknęła, kiedy okazało się, że brama jest zamknięta. –On zaraz umrze! – Druga część wypowiedzi zakwiliła między świszczącymi, desperackimi próbami walki o natlenienie organizmu.
Położyła bezwładne ciało brata na trawie. Zerwała rękaw koszuli, przeklinając samą siebie za to, że nie pomyślała wcześniej o pierwszej pomocy. Rozszarpała materiał, by ucisnąć ranę. Kikut wyglądał przerażająco, ale nie mogła inaczej wyswobodzić brata. Bau miał swoje sposoby na krępowanie, lina była czymś utwardzona. Słyszała, jak mówił, że jedyną możliwością ucieczki dla Hitcha będzie usunięcie swojej kończyny. Chwalił się tym przy każdej okazji.
Opaska uciskowa na niewiele się zdała. Krew w łapy i tak nie wypływała już tak intensywnie, pewnie powoli kończyły się jej zasoby.
– Do diabła, czy ktoś mnie słyszy! – krzyknęła znowu, rozglądając się dookoła. Dłoń przyciskała do ciała Kota, sącząc w nie energię. Ktoś otworzył drzwi Akademii. Ona tymczasem obserwowała zbliżający się pościg. Bau wyruszył za nimi sam.
Blask światła, który wydobył się z otwartych drzwi zatrzymał go. Wąż zaklął. Obserwował, jak jego pobratymcy, ci zdrajcy gatunku wpuszczają Eres z Kotem w dłoniach do budynku.

– Hitch, nie przesadzaj. Wyliżesz się z tego, jak zawsze. – Parsa szturchnął Kota, który blady leżał na łóżku w swoim pokoju w Akademii. Poza nimi w pomieszczeniu znajdował się również Nareb i Eres, uważnie obserwowana przez Orła.
– Siostra tych dwóch? – dopytywał dziewczynę. – Nie znałem cię.
– Dawne dzieje. Jestem od was sporo starsza. – Puma zacisnęła ponownie wargi. – Uwolniłam go od Bau. Nie uważasz, że gdyby nie był moim bratem podpadałabym temu gadowi?
– Nie rozumiem, dlaczego w ogóle tam byłaś. Mogłaś wrócić do Akademii. – Blondyn nie wydawał się przekonany.
– Co z Hitchem? – Eres puściła zarzut mimo uszu, dołączając do Parsy.
– Teoretycznie powinno być źle, ale ten Kot ma wprost fenomenalną zdolność przeżycia. – Lew po raz pierwszy spojrzał na siostrę. – Wybacz, ale dziwnie się czuję z tym, że tu jesteś. Jakoś... Przyzwyczaiłem się do faktu twojej... hm. Nie wiem jak to nazwać.
– Tego, że nie żyję. – Puma przyłożyła palce do przegubu Hitcha. Wyczuwała puls.
– Chyba tak. – Lew przymrużył oczy. – Spokojnie, on przeżyje. Widywałem go w cięższym, choć może bardziej kompletnym stanie. Dlaczego stracił dłoń?
Słowa Parsy dotarły do świadomości Hitcha. Spróbował otworzyć oczy, jednak powieki wydawały się ołowiane.
– Dłoń? – wychrypiał cicho.
– Mówiłem, że się wyliże? – Parsa uśmiechnął się, a w jego oczach pojawiły się radosne ogniki. – Witaj wśród żywych!
– Nie mam dłoni... – Cieżki powieki w końcu ustąpiły.
– Jakoś to będzie. – Lew nie przejmował się szczególne kalectwem. – Jesteś cholernym szczęściarzem. Chyba wszystkie zdolności poszły ci w regenerację. – Klepnął brata w ramię. – Nie zdziwiłbym się, gdyby ta twoja dłoń w jakiś tajemniczy sposób sama odrosła, naprawdę!
Hitch nie był tego samego zdania.

Gdy słońce zaczęło powoli wkraczać na niebo, by oświetlić świat, wkroczyliśmy na wyjątkowo nieprzyjemny rejon. Stopy grzęzły w błocie, zapadając się z każdym krokiem. Każde uniesienie nogi powodowało mlaśnięcie i wymagało użycia siły. Dopiero teraz zaczęłam się zastanawiać, czy to nie jest jakiś plan Mizara. Choć czy zadałby sobie tyle trudu, by zwyczajnie mnie wykończyć?
Nad zastoiskami wody unosiły się opary. Wisiały nieruchomo, zapewne przez to, że bagno otaczała ciasna ściana z drzew i krzewów. Przedarcie się przez nie należało do męczących zadań. Niemal co krok wplątywałam się w cierniste gałęzie; nie wszystkie pozwalały się zerwać, niektóre wymagały użycia noża. Mizar nie narzekał na nie, gdyż sprytnie manipulował kształtem ciała, prześlizgując się przez niewielkie prześwity. Nie byłam tak zwinna jak on.
Posuwaliśmy się powoli do przodu, mijając kolejne kłęby pary, zanurzając się w mętnej wodzie niemal do pasa. Gdy przystawałam, by otrzeć pot oraz krew z drobnych rozcięć, miękkie podłoże wciągało moje stopy w głąb. Walczyłam o utrzymanie równowagi, co pochłonęło mnie do tego stopnia, że przez dłuższy czas nie docierała do mnie jedna rzecz.
– Musimy znaleźć źródło – powiedział Miz.
Udało mi się znaleźć kępę roślinności, która wyglądała w miarę stabilnie. Weszłam na nią.
– Źródło? – zapytałam, a wtedy rozpoznałam nowy bodziec. Energia. Mrowiące, bombardujące skórę wyładowania, na przemian chłodzące i rozgrzewające. Słabe ukłucia.
– Możemy się rozdzielić – zasugerował Mizar. – Będzie szybciej. W jakimś miejscu musi być źródło.
Tak. Też na to wpadłam. Co więcej, zauważyłam kolejną nietypową rzecz. Ciągła irytacja, jaką odczuwałam zniknęła. Miz również wydawał się spokojniejszy... Nawet nie wyglądał na szalonego.
– Nie wiem, czy tego szukaliśmy, ale jedno jest pewne: to miejsce ma ogromne znaczenie. – Wyciągnęłam przed siebie dłoń. Spróbowałam wykrzesać z siebie wiązkę mroku, ale nic się nie stało. – Spróbuj przemienić się w wilka! – zawołałam w stronę Miza, który brnął już dalej w bagnie.
– Nie mogę. Nie uprzedziłem? – parsknął. – Tutaj jesteśmy zwykłymi ludźmi. Postaraj się nie utopić – zaśmiał się, a potem kłąb pary wodnej ukrył go przed moim wzrokiem.
To by wyjaśniało, dlaczego wędrówka przez bagno była tak męcząca. Błoto to zapewne zwykłe błoto, a ja po prostu straciłam siłę. I też dlatego pewnie drobne rozcięcia jeszcze nie zniknęły.
Zsunęłam z ramion plecak. Nie potrzebowałam dodatkowego obciążenia. Odłożyłam go na kępkę roślinności, po czym znów wkroczyłam w bagno. Ruszyłam przed siebie, oddychając coraz ciężej. Pod względem fizycznym Mrok była dla nas łaskawa. Nasza ludzka część nie nadawała się w teren.
W miarę jak zbliżałam się do punktu, z którego wydobywała się energia odczuwałam ją coraz silniej. Teraz nie tylko skóra mrowiła, oddziaływanie przeszło również na narządy wewnętrzne. Co dziwne, choć było to nienaturalne, wraz nasileniem mocy czułam się coraz spokojniejsza. Jakby to miejsce było właściwe dla mnie, jakbym właśnie jego szukała przez całe życie.
Z mgły zaczął wyłaniać się zarys czegoś o kształcie przypominającym budynek. Nie był on duży, przypominał niską wieżę. Z lewej strony słyszałam mlaśnięcia błota, które informowały mnie o tym, że Miz również dotarł do tego miejsca.
Oboje brnęliśmy do celu, a gdy zatrzymaliśmy się przed budowlą, zatrzymaliśmy się.
– Budynek się zapadł. – Czułam, że całe przedsięwzięcie okaże się fiaskiem.
– Pewnie bagno jest wszędzie. Ciekawe jak wysoka była ta wieża. – Mizar dotknął dłonią kamiennej ściany. – Poszukajmy jakiegoś okna i sprawdźmy, czy uda nam się dostać do środka.
Rozpoczęliśmy powolną wędrówkę wokół budowli. Nie udało nam się odnaleźć otworu okiennego. Wieża zdawała się być nie do zdobycia. Spojrzałam w górę. Dach, który najpewniej kiedyś tam się znajdował musiał już dawno spaść i zatopić się w bagnie. A może po prostu w miarę upływu czasu przestał istnieć?
– Spróbuję się wspiąć – postanowiłam, badając ścianę palcami. – Nawet bez siły ciemności powinnam dać radę się utrzymać.
Miz mruknął coś o Cieniościerwie, a następnie zaczął szukać stabilnego podłoża. Widać i jego zmęczyła nieustająca walka z wsysaniem.
Udało mi się znaleźć pierwszy punkt zaczepienia. Zaprawa łącząca kamienie była krucha, ustępowała pod naciskiem palców. Przemknęło mi przez myśl, że w aktualnym stanie stanowi pułapkę. W każdej chwili mogła się zawalić... Nie. Nie powinnam zaprzątać sobie tym głowy. Stopą szukałam punktu podparcia. Wcisnęłam but pomiędzy kamienie, i podciągnęłam się w górę. Mech, który porastał ścianę był śliski, co powodowało, że podczas wspinaczki kilkukrotnie niemal spadłam, ale ostatecznie dotarłam na szczyt. Usiadłam na murze i przechyliłam się ostrożnie, by zajrzeć do środka.
Wszechobecna mgłą była i tutaj. W dodatku, pomimo iż dzień już nastał, nad nami rozciągał się las, być może nie gęsty, ale za to z bujnymi koronami. Wynikową czynników okazało się to, że nie widziałam dna. Mogłam zaobserwować niewiele więcej niż z zewnątrz: gołe ściany rozpływające się w ciemności i mgle.
– Nic nie widać – zawołałam do Mizara.
– Nie musisz się tak wydzierać, jestem kilka metrów pod tobą – odpowiedział z przekąsem. – Muszę sam się fatygować czy sama wpadniesz na to, jak sprawdzić czy jest sucho?
– Dam sobie radę. – Skrzywiłam się. Nawet bez oddziaływania naszych przeciwnych mocy był denerwujący.
Zaczęłam poruszać pojedyncze kamienie, licząc na to, że któryś z nich jest na tyle obluzowany, bym mogła go oderwać i zrzucić w dół. Niestety – trzymały zadziwiająco mocno. Postanowiłam wyskrobać nożem zaprawę, co powinno pomóc. Chwilę trwało, nim udało mi się oswobodzić element. Zepchnęłam go w głąb wieży.
Do moich uszu dotarło stuknięcie – zdecydowanie nie było tam wody.
– Jest sucho! – Tym razem użyłam mniejszej mocy głosu. – Trzeba tam będzie jakoś zejść.
– Bez liny się nie obejdzie. – Stwierdził Miz. – Złaź. Wrócimy tu przygotowani. Dobrze by było dowiedzieć się, co jest na dnie wieży.
Odwróciłam się, by rozpocząć drogę w dół, a wtedy, przez ułamek sekundy w ciemności coś pojaśniało. A może tylko mi się zdawało? W końcu nie co dzień byłam człowiekiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz to znak, że to, co piszę Cię zainteresowało :)

Szablon wykonała prudence.