niedziela, 30 kwietnia 2017

IX - Omówmy to przy piwie

Jedni mówią, że po śmierci rozpoczynamy nowe życie; ktoś umiera, ale w ułamki sekund jego jestestwo przechodzi w noworodka, który wraz z pierwszym wdechem pobiera duszę. Inni twierdzili, że gdy wyzioniemy ducha tutaj, budzimy się w Krainie Szczęścia, gdzie nie musimy się martwić rzeczami typu sen czy spożywanie. Przynajmniej tak mówiła Krela, nauczycielka od nauk o śmierci, czyli szkolenia, które każdy Cień odbywa podczas ostatniego roku drugiego cyklu, kiedy to oswajamy się z myślą, że nie jesteśmy wszechpotężni, że Kolce mogą wygrać z nami w walce. Ja widziałam wiele iskierek, skrzących jak drobinki brokatu na tle aksamitnej, doskonale czarnej materii, idealnego mroku. Czy był to ten nowy początek? Czy właśnie tak to jest? Bo na Krainę Szczęścia na pewno to nie wyglądało. Czułam każdą przedśmiertną ranę, przerażająco realnie, miażdżąco intensywnie. Miecz rozpłynął się, pozwalając zniewolonym cieniom rozpierzchnąć się do swoich miejsc. Dziurę, która po nim pozostała, ochoczo przejęła we władanie krew, choć ból posiadał zdecydowanie większą moc niż zwykła rana. Piekł niczym świetlisty miecz. „Krew Mizara” – uświadomiłam sobie, co doprowadziło mnie do wniosku, że jednak żyję. Bo czy martwy może mieć aż tak dobrą świadomość zdarzeń? A skoro ja nie umarłam, pewnie on też nie. Był o wiele silniejszy.
Z całych, mocno już wyczerpanych sił, starałam się unieść powieki, by móc kontrolować, co robi i czy nie szykuje się do kolejnego ataku. Chciałam go odeprzeć, nie mógł wygrać! Jednak czułam jedynie jego ciężar, płytki oddech, słaby puls. Z każdym uderzeniem jego serca ból wzmagał się. Krew zalewała moją ranę. Po chwili ciężar zniknął, a przez moje ciało przemknęła wiązka chłodnego, delikatnego, dającego ulgę Mroku. Przeszła przez mój organizm, przyjemnie rozchodząc się po żyłach, gasząc gorąc Światła, pozwalając tkankom na rozpoczęcie procesu regeneracji. Cięcia zaczęły powoli się zasklepiać, choć najszybciej goiła się rana, którą zadałam sobie samej Cienistym Mieczem. Gdy przestałam odczuwać rozcięcie Mrokiem, intensywność dotąd przytłumionych drobniejszych cięć wybudziła mnie z letargu, w jaki wpadłam. Otworzyłam oczy. Zobaczyłam nad sobą Samela.
– Pokonałaś go – powiedział z uśmiechem. – A teraz pomyśl ze mną, jak pozbyć się Mroku z jego organizmu, zanim umrze.

Zarzuciłam na krwawiące rany bluzę pożyczoną od Hitcha. Domyśliłam się, że w tych okolicznościach, znaczy po kompletnym zakrwawieniu jej, nie będzie życzył sobie jej zwrotu. Posoka zmieniła jej zapach z zapachu „Hitcha” na zapach „ktoś w tym umarł”. Nadając sobie najszybsze możliwe tempo, staraliśmy się dociągnąć do głównej drogi Mizara. Samel zostawił mnie na poboczu, bąkając coś o „znalezieniu transportu” i „Akademii”. Domyśliłam się, że tylko Kolce będą wiedziały, jak usunąć Mrok z organizmu Miza, tak jak Samel potrafił usunąć Światło ze mnie. Pobiegł wzdłuż drogi, znikając za zakrętem. Uświadomiłam sobie, że nieważne, jak szybko by biegł, prawdopodobnie i tak nie zdąży. Ból huczał mi w głowie, rytmicznie, wraz z uderzeniami serca, odczuwałam pulsowanie. Nagle przez niego przebił się świdrujący dźwięk, którego źródło zlokalizowałam u Miza. Czy umierające Kolce tak brzmią? 
Opadłam przy nim na kolana, by zaobserwować, co właściwie się dzieje. Niepokoiłam się, że wszystko pójdzie na marne, a następny oddech będzie jego ostatnim. Zauważyłam wtedy, że kieszeń jego spodni świeci. Choć każdy ruch przyprawiał mnie o zawrót głowy, sięgnęłam po owo coś, wsuwając dłoń pod materiał. Wyciągnęłam srebrne, świecące pudełeczko z czterema guzikami. Przypominało trochę telefony komórkowe, które nosili przy sobie mentorzy, by szybko móc się między sobą komunikować. Adepci Mroku nigdy takich nie mieli. Ekran wyświetlał napis „Kiciuś” i głosił, bym wcisnęła zielony przycisk. Zrobiłam to, przykładając urządzenie do ucha, jak robiła to niejednokrotnie Reala i odezwałam się:
– Słucham?
– Weira? – Usłyszałam zniekształcony metalicznie głos Hitcha.
– Hitch! – zawołałam, czując ulgę. – Jak szybko możesz dostać się na drogę z Raweni numer trzydzieści trzy? – mówiłam szybko, ciesząc się, że zwracałam uwagę na to, co mijaliśmy, jadąc do Mizara i starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów, gdyby przyszło mi wracać do Domu samej.
– Po co? W ogóle czemu masz telefon Miza? Gdzie on jest? 
– Tutaj, koło mnie. Potrzebuje szybkiej pomocy Kolców.
Przez kilka sekund Hitch milczał, zapewne zastanawiając się, co zrobić z tą informacją.
– Odsuń się od niego. Gdzie dokładnie jesteś?
Opowiedziałam mu z najdrobniejszymi szczegółami, jakie udało mi się zapamiętać, jak dojechać do naszej lokalizacji. Potem się rozłączył. Zgodnie z zaleceniem Hitcha przeszłam na drugą stronę drogi i zsunęłam się do rowu, by w razie czego wydobywające się w chwili śmierci Światło Miza nie uszkodziło mnie jeszcze bardziej. Pozostało mi tylko czekać.

Pierwszy pojawił się Samel jadący małym, czerwonym samochodzikiem. 
– Kolce zaraz tu będą – poinformowałam go bez wstępu. – Nie wiem dokładnie kto, ale mam wrażenie, że lepiej, by nas tu nie było. Wiesz, gdy przyjadą...
Zaczęło robić mi się słabo. Adrenalina opadła, a rany zadane przez Wilka nadal lekko krwawiły, choć znaczna ich część się zasklepiła. Mimo to znaczna utrata krwi bardzo mnie osłabiła. Ostatkiem sił wczołgałam się na siedzenie obok Samela, a on odjechał. Zostawiliśmy Mizara, licząc, że Kolce zdążą. Zabawne, że można aż tak dbać o życie wroga. Czyż to nie całkowicie sprzeczne z ideologią Cieni?
  „Oby go znaleźli”, pomyślałam, a potem odpłynęłam w zachęcającą, spokojną, nieczułą na nic ciemność.

Rurki. Cienkie jak te, które w salonie Domu służyły do doprowadzania i odprowadzania wody z dużego akwarium pełnego kolorowych rybek mieniących się metalicznie przy każdym ruchu w sztucznym, świetlówkowym oświetleniu. Tyle że te przyczepione były do mojego ciała, nie do filtrów wody. Regularny dźwięk pikania przywodził na myśl rytm serca. Wsłuchałam się w swój puls. To był mój rytm. Chciałam się podnieść, by widzieć coś więcej i ze zdziwieniem zauważyłam, że bark mam unieruchomiony. Uniosłam zatem jedynie głowę. Na klatce piersiowej miałam bandaże, dalej leżała kołdra.
– Leż spokojnie – usłyszałam gdzieś w głębi pomieszczenia głos Samela. – Jesteś w szpitalu – uprzedził moje pytanie. – Miejscu, gdzie ludzie się składają do kupy, a które znacznie przyspiesza nasz proces leczenia ran.
Jako Cienie regenerowaliśmy się zwykle około dwóch, może trzech dni, cięższe okaleczenia wymagały mniej więcej tygodnia, zatem proces powracania do zdrowia był uzależniony od stopnia uszkodzenia ciała. Niezbędne okazywało się jednak oczyszczenie ran, a w razie potrzeby – zszycie ich, by umożliwi
 tkance prawidłowe zrastanie.
– Musimy iść, dowiedzieć się, co z Mizarem – powiedziałam, próbując podnieść się na nieunieruchomionej ręce. Samel znalazł się przy mnie w okamgnieniu, wręcz brutalnie wpychając mnie z powrotem do łóżka.
– Leż.
Posłałam mu gniewne spojrzenie. Grzywka zastawiała moje oko, zatem nie byłam w stanie widzieć do w trójwymiarze. 
– Sprawdzę, co z nim. Ty leż – powtórzył tonem nie znoszącym sprzeciwu. – I ani drgnij. – Uniósł palec. – Aż do mojego powrotu.
Kiwnęłam głową na znak zgody, choć wcale mi się to nie podobało. Nie mogłam pozwolić sobie na wylegiwanie się, nawet podpięta pod instalację akwariową, kiedy było tyle rzeczy, które wymagały zrobienia „teraz”, nie „jutro” czy „później”. Samel posłał mi niewyraźny uśmiech przypominający mieszaninę zadowolenia z niepewnością, po czym wyszedł z pomieszczenia. 
Gdy ucichły jego kroki, postanowiłam zrobić rozeznanie w stanie uszkodzeń ciała.  Dłonią z podpiętą rurką usiłowałam odsunąć nieco od klatki piersiowej bandaż, jednak ktoś, kto go tam umieścił, miał w tym zapewne wprawę, gdyż trzymał mocno. Musiałam zadowolić się wnioskowaniem po plamach, które niewątpliwie pochodziły od cięć ukrytych pod nim. Nie wyglądało to zbyt pocieszająco. Ślady na materiale odpowiadały zapewne oczkom siatki, były brązowo-żółte. Miałam nadzieję, że ktoś je porządnie pozszywał, bo chciałam unikną
 bolesnych zrostów ograniczających dynamikę ciała, co, jak wiadomo, obniża zdolności walki. Opuściłam głowę, opadając nią w dość twardą poduszkę, co sprawiło, że obraz, który widziałam, lekko zadrżał. Ciągle czułam się osłabiona. Uznałam, że czekanie na Samela to nie taki zły pomysł, po czym pozwoliłam powiekom opaść. Zasnęłam.

Z niespokojnej, najeżonej wspomnieniami walki z Mizem drzemki wyrwał mnie głos Samela oraz dotyk lodowatej dłoni na odsłoniętej skórze ręki. Zimna część ciała należała do Izeli.
– Masz swoją Izelę – rzucił Samel z udawaną nonszalancją. – Wilk jest wściekły i ma urażoną dumę, ale zregeneruje się i już niebawem będzie równie zajadły, co dotąd. Hitcha nie udało mi się ściągnąć, musisz to przeżyć.
O co mu chodziło? Ostatnie zdanie powiało wrogością.
– Weiro, moja mała Weiro, wiem już o klątwie, to było nierozsądne! – Blondynka chwyciła moją twarz w obie, nadal lodowate, dłonie. – Jesteś tak okropnie blada!
– Zawsze jestem blada – odpowiedziałam, ściągając brwi.
– Nie tak trupio – upierała się.
– Czuję się już dość dobrze – powiedziałam, uświadamiając sobie, że to prawda.
– Leży już tak drugi dzień – dodał Samel. 
– Drugi? – Nie mogłam opanować zaskoczenia, zrywając się z łóżka. Rurki się naprężyły.
Jak to drugi? Minimum doba wypadła z mojej świadomości! Jak to możliwe, że nie zauważyłam?
– Spokojnie, dokonałaś tego, co trzeba było. – Izela usiadła na skraju łóżka. – Bren zaraz przyniesie ci coś ciepłego do zjedzenia, ale jak ci powiem, co odkryłam, to i tak padniesz.
– Już padła – zakpił Samel.
– Czego się dowiedziałaś? – zignorowałam docinek.
– Wiem, jak zabić Mrok. Przynajmniej tak mi się wydaje. I sądzę, że w ten sam sposób można pozbyć się Światła. To wcale nie takie trudne, w teorii. – Uśmiechnęła się szeroko, a piegi na jej nosie lekko się rozciągnęły.
Milczałam, czekając, aż rozwinie myśl. Ponieważ mnie znała, nie czekała na słowa zachęty.
– Jedno skutecznie zlikwiduje drugie. Mają to we krwi.

Izela opowiedziała mi o poszukiwaniach, przeszukiwaniach i analizie wszelkiego tekstu, jaki mógł okazać się przydatny przy naszym przedsięwzięciu. W kilku starych manuskryptach pojawiały się interesujące wzmianki, jednak jeden z pamiętników Pierwotnych Cieni okazał się najbardziej pomocny. Wyciągnęła ładnie poskładaną karteczkę – co mnie akurat nie zdziwiło, bo Izela zawsze dba o estetykę i porządek – na której zapisała cytat z gniewnej wypowiedzi Pierwotnego. Wprowadziła mnie w temat; według grupy badawczej było to coś w rodzaju dziennika nastolatka, który buntuje się przy zakazach matki.
– Napisał „Kiedyś światło, co krąży w jego żyłach, zdusi jej mrok, a my będziemy wolni” – przeczytała. – Wywnioskowaliśmy z Brenem, że jeśli wstrzykniemy Mrok krew Światła, to się wykończy. No i analogicznie, krew Mroku załatwi Światło. 
– Masz małą lukę w przemyśleniach – zauważył Samel.
– Jak planujesz pobrać krew Światła i wstrzyknąć ją Mrok? – wtrąciłam się. – Samo okiełznanie światła wydaje się niemożliwe. Tak samo jak okiełznanie Mrok. A będziemy musieli jedno z nich unieruchomić dwukrotnie – dodałam. – A jestem pewna, że jak złapiemy jednego z wielkich, po czym utoczymy mu krwi, połapie się, o co chodzi i drugi raz nam się to nie uda. 
–  N... nie wiem – zająknęła się Izela. Dopiero teraz zauważyłam, że Bren stoi w progu drzwi i nas słucha, trzymając parujący i rozkosznie pachnący talerz zupy w dłoni. To ten aromat zwrócił moją uwagę.
– Unieszkodliwimy jedynie jedno z nich, zatem zaczną królować rządy tego drugiego, czego chcemy uniknąć, bo ustaliliśmy, że brak opozycji to najgorsze, co może się zdarzyć –  poparł mnie Samel, przypominając ustalenia z zebrania.
Pozytywny nastrój Izeli ulotnił się. 
– Teoria to jedno, praktyka to drugie. – Bren podał mi posiłek, za który ochoczo się wzięłam. Nawet taki kryzys nie miał siły pokonania mojej potrzeby konsumpcji po głodówce. – Gdybyśmy mogli podejść do Światła i zagadać „Cześć, wiem, że nienawidzisz Mrok i chętnie byś się jej pozbył, to może dałbyś troszkę swojej krwi, tak na zabicie jej?”, sprawa byłaby banalna, zwłaszcza że w ten sam sposób moglibyśmy podejść do Mrok, rzucając ten sam tekst, a ona powie „Naturalnie, chętnie”, a my pobierzemy krew, po czym krew Światła wstrzykniemy w jej żyły...
Samel tymczasem przeglądał rzeczy znajdujące się w przeszklonej gablocie, mającą w miejscu zamka ewidentną działalność wiązki mroku, który zmroził go i rozsypał w pył. Dziwnie było widzieć, że Wielki Samel korzysta z mojej sztuczki formowania Mroku, a nawet ją udoskonala.
–  Może w tym szaleństwie jest metoda... –  powiedział zamyślony, obracając w palcach strzykawkę. –  W tym można przenosić krew. –  Rzucił w moją stronę przedmiotem, który wylądował na mojej klatce piersiowej, już nie takiej obolałej. –  Chyba czas wstać, leniwa Weiro. –  Posłał mi ironiczny uśmiech, a Izela zgromiła go wzrokiem.

Choć poglądy, co do tego, co powinnam, a czego nie, były skrajnie różne, pozwolono mi podjąć samodzielną decyzję, która to sprawiła, że poczułam się dorosła. A postanowiłam wstać z łóżka, gdyż ostatecznie był to trzeci dzień po wydarzeniach z lokalu, w którym to miałam tego wieczora spotkać się z Narebem, by zdać sprawozdanie. To był bardzo intensywny czas, z wyłączeniem doby, którą to jakimś cudem udało mi się bezproduktywnie przeleżeć. W związku z tym, że w szpitalu mieliby problem z wypuszczeniem mnie po tak krótkim czasie, byliśmy zmuszeni zamroczyć myśli ludzi, na których znacznie łatwiej było wpłynąć niż na kolce, by zapomnieli ostatnich kilka dni. Izela miała z tego powodu okropne wyrzuty sumienia, ale summa summarum lepiej było, by nie pamiętali dziwnych osobników na ich terenie, z których jeden był zmasakrowany, ale dziwnie szybko się wyleczył, niż żeby zaczęli się bać, mając świadomość, co się obok nich rozgrywa. Samel uparł się, by ktoś mi towarzyszył, ale jedyne, na co mogłam się zgodzić, to to, by ktoś czekał na mnie w odległości kilkuset metrów w razie jakiegoś problemu. Nikt nie ufał jeszcze mojej kondycji na tyle, by zezwolić mi na samodzielne załatwienie sprawy. Bren poparł dziewczynę, gdy zaoponowała, sugerując, że ona i jej chłopak powinni pójść incognito do lokalu i obserwować; na szczęście udało mi się im to wyperswadować, gdy zasugerowałam, by używać Mroku jako komunikacji. 
–  Właściwie dlaczego nie mamy komórek? –  zapytał retorycznie Samel.
Wypróbowaliśmy kilkukrotnie sztuczkę z przesyłaniem sobie wiązki Mroku na większe odległości i gdy system został dopracowany, a my zgodnie uznaliśmy, że działa jak powinien, pozwolili mi na wykonanie misji. Jedyne, w czym pozwoliłam sobie pomóc, to to, że Izela przyniosła mi całe ubrania. Mogłam nadto zwracać na siebie uwagę w dziurawych, przesiąkniętych zakrzepłą krwią szmatach noszących niegdyś wzniosłe miano spodni i bluzki. Czekałam na nią wraz z Samelem koło zepsutego płotu. Domyślaliśmy się, że nasze nagłe zjawienie się w Domu nie jest dobrym pomysłem, więc unikaliśmy spotkań z mentorami jak świetlistego miecza. Mały samochodzik służył nam teraz jako jedyny środek transportu i był znacznie mniej wygodny od poprzedniego, porzuconego gdzieś przy trasie. Nie zadałam sobie trudu, by pytać, skąd mój towarzysz go wziął. Chyba domyślałam się odpowiedzi, widząc stan zamka w drzwiach od strony kierowcy.
–  Masz więcej noży. –  Izela wtykała mi we wszystkie możliwe szlufki kolejne pokrowce z ostrzami. –  W razie czego rzucaj i uciekaj.
–  Spokojnie. –  Zatrzymałam jej rękę. –  To cywilizowani... ludzie. Skoro za pierwszym razem dało się z nimi porozmawiać...
–  Widziałam, co jeden z tych „cywilizowanych” ci zrobił. –  Bezceremonialnie uniosła moją koszulkę. Cały brzuch miałam pokryty białymi bliznami odwzorowującymi oczka siatki.
– Ten szczególnie cywilizowany nie był –  mruknęłam zażenowana. Rany są przecież znakami nieudolności w walce.
–  Lepiej by
 wyposażonym. – Opiekuńczym ruchem naciągnęła na mnie obszerną bluzę, która zastawiła rękojeści. – Wierzę, że dasz sobie radę, że wrócisz w stanie, w jakim pójdziesz. – Odsunęła się o krok ode mnie. – A może to wszystko nie ma sensu? Może tak musi być? – Jej wzrok stał się nieobecny.
– Jak musi być? – Spojrzałam na nią zaniepokojona.
–  Że Cienie i Kolce muszą walczyć... Wiesz, coś jak to, że nie mamy kontroli nad dniem i nocą. Nic nie da się z tym zrobić...
– Nie dowiemy się tego, dokąd nie zrobimy wszystkiego, by to zakończyć. – Samel wskazał mi palcem samochód. – Wsiadaj.
Skinęłam na pożegnanie do Izeli i pojechaliśmy na umówione miejsce.

Kiedy weszłam do pomieszczenia, Nareba jeszcze w nim nie było. Zajęłam ten sam stolik, co poprzednim razem, jednak od strony umożliwiającej mi obserwację drzwi wejściowych. „Wieczorem” nie jest wyjątkowo precyzyjnym określeniem, ciężko zatem przewidzieć, kiedy przyjdzie, choć bardziej „czy przyjdzie?” mnie nurtowało. 
Samel dał mi trochę „drobniaków”, bym coś zamówiła. Wzięłam więc piwo, bo zasadniczo nie do końca wiedziałam, co tu jeszcze takiego jest. Siedziałam na odrobinę dla mnie za wysokim krzesełku, opierając łokieć o blat stołu i od czasu do czasu sącząc niespiesznie napój. Zegar nad barem informował mnie o upływie czasu. Kwadrans, pół godziny, godzina... Chyba nie przyjdzie. Płyn w kuflu stracił bąbelki, potem w ogóle się skończył, a ja nie miałam już pieniędzy na kolejny. Trzeba było chyba przyznać się przed samą sobą, że misja umarła. Nie przyjdzie. 
Kiedy już odnosiłam kufel do kobiety za ladą, ktoś dotknął mojego ramienia. Odwróciłam się, przyjmując instynktownie pozycję obronną.
– Luzuj. – Nareb uniósł brew. – Nie mam w dzisiejszym grafiku mordowania Cieni.
– Sądziłam, że już się nie zjawisz – zaczęłam, czując jak ulga zalewa moje ciało. Mięśnie się rozluźniły. Nawet nie zauważyłam, jaka dotąd byłam spięta. Postawiłam kufel na ladzie.
– Jeszcze jedno? – zapytała barmanka.
– Już mnie nie stać. – Pokręciłam głową.
– Na mój koszt. –  Nareb położył banknot na blacie. 
Zaopatrzeni poszliśmy do stolika, który wcześniej okupowałam.
– I jak się sprawy mają? – zapytał, unosząc kufel, ciągle obserwując każdy mój ruch.
– Prawdopodobnie wiemy, jak pozbyć się Wielkiej Dwójki. – Postanowiłam nie ujawniać mu jeszcze wszystkich szczegółów. Wciąż nie wiedziałam, jak rysuje się nasze poparcie za linią wroga.
– U nas są chętni. – Uśmiechnął się, odstawiając naczynie. – Nawet nie spodziewałem się, że ogólne rozluźnienie zasad tak zaostrzy nasz apetyt na całkowitą wolność. – Zaśmiał się.
– Ilu? – zapytałam z bijącym sercem.
– Koło trzydziestu osób. Kilka jeszcze się zastanawia. – Oblizał piankę z górnej wargi. – Początkowo nie bardzo im się podobało, co mówiłem, sama idea wywoływała salwy śmiechu i stukanie się po czole, jednak ostatecznie zgodzili się po wystarczająco zachęcającym argumencie.
– Jakim?
– To zawdzięczasz Umefowi. On jest fanem waszych, hm... kobiecych wdzięków. Niektórzy podeszli do tego z rozbawieniem, ale jakby otworzyło to drogę dla innych argumentów. Tak czy inaczej, kilka osób się nad tym zastanawia, ale około trzydziestu, jak mówiłem, chce się w to pobawić.
Trzydzieści brzmiało tak cudownie licznie! Na wspomnienie naszego poparcia w Domu aż zrobiło mi się smutno. Przecież byliśmy powiązani zasadami, nakazami w dużo większym stopniu niż Kolce. Dlaczego Cienie nie chciały być wolne?
– A sytuacja u was jak wygląda? – zainteresował się. – Ile mamy głów do dyspozycji?
– Licząc ze mną? Dziewięć. Może coś się zmieniło przez te trzy dni, ale nie mam pojęcia. – Chciałam napić się alkoholu, ale zamiast tego z irytacją odsunęłam od siebie kufel, aż rozlało się kilka kropli. Sięgnęłam po serwetkę ze stołu i zaczęłam wycierać płyn.
– Dziewięć osób? – zdziwił się. – Sądziłem, że tak skostniała społeczność będzie chciała zmian. Chociaż dobrze wyszkoleni?
– Tak. Mamy cztery osoby z czwartego roku, dwie z piątego, również dwie z trzeciego, no i mnie z pierwszego – wyliczyłam.
– Czyli można wnioskować, że jesteś najsłabszym ogniwem. – Zaśmiał się. – Ale tak szczerze, to skoro ty jesteś na najniższym poziomie umiejętności, to sądzę, że jesteście naprawdę mocną grupą. Widziałem, jak urządziłaś Mizara. Brawo! – Zaklaskał. – Należało mu się utarcie nosa.
Zamrugałam kilkakrotnie. Nie takiej reakcji się spodziewałam.
– No co? Jesteś legendarnym Cieniem. Część cię podziwia, część się boi... Myślę, że to również zasiliło szeregi buntowników. Nie ma co, Mizar niechcący zrobił ci niezłą reklamę! – Zaśmiał się głośno.
Patrzyłam na niego, nie bardzo wiedząc, co mam powiedzieć. Ostatecznie lekko się uśmiechnęłam i wbiłam wzrok w kufel.
– Twoja kolej. Jak zamierzasz załatwić Mamcię Mrok i Ojczulka Światło?
– Metoda jest dość szalona. – Odczułam ulgę przy zmianie tematu. – Chcemy ich wziąć podstępem, choć on sam jeszcze się nie wyklarował... Samel lepiej by go wyjaśnił.
– Zawołaj swoich ludzi. Wiem, że są niedaleko. Moi też są w pogotowiu. Skoro układ o nieagresji działa, nie ma sensu, by chowali się po kątach – zaproponował, wyciągając komórkę.
Wstałam od stołu, wysyłając wiązki Mroku do czekającej w pogotowiu trójki Cieni. Pierwszy przybiegł Samel, z nożami w rękach. Gdy zobaczył mnie, stojącą przed lokalem, schował je, orientując się, że nie wzywam ratunku. Chwilę później przybiegli Izela i Bren, który mieli na nogach dotrzeć do Raweni. Mrok ich przyprowadził. W tym samym momencie zauważyłam Umefa, Hitcha i Parsę, którzy szli spokojnie. No cóż, widać komunikacja za pomocą telefonii komórkowej wprowadzała mniej zamętu. Po dość sztywnym przywitaniu weszliśmy do środka. Umef szturchnął Hitcha, wskazując na pośladki Izeli, co ten drugi zbył wzruszeniem ramion. 
Przy tym stoliku chyba jeszcze nigdy nie było tak tłoczno. Przynajmniej odkąd dowiedziałam się o jego istnieniu. Upchnęliśmy się czwórkami po obu stronach blatu, dzieląc się na rasy. 
– Zabawne... –  Nareb zdążył wziąć kolejne piwo, a Samel przyniósł po jednym dla siebie, Izeli i Brena. – Oboje ubezpieczyliśmy się dokładnie trójką ludzi. Miałaś rację, nasze rasy są bardzo podobne.
– Mieliśmy te same korzenie – powiedziała Izela, plącząc palce z Brenem.
– Dotarliśmy do nie do końca przejrzystego przekazu, który mówił o tym, że Mrok jest siostrą Światła, ale on się nad nią znęcał i go znienawidziła. W skrócie – uściślił chłopak.
– Znam tę historię z trochę innej strony. – Parsa uśmiechnął się, z politowaniem unosząc brew.
– Jakiej? – Samel się wyprostował.
– Wasza Mrok atakowała Światło, aż ją znienawidził – odparł zaczepnym tonem.
– Sądzę... – odezwałam się niepewnie – że obie historie są w równym stopniu prawdziwe, co i nieprawdziwe.
– Co masz na myśli? – Nareb pochylił się w moją stronę, przyglądając mi się uważnie, jakby faktycznie interesowało go, co mam do powiedzenia.
– Kiedy Izela pokłóciła się z Brenem, obydwoje opowiadali mi tę samą sytuację. Poszło o to, że ona poszła do dziewczyny, której on nie cierpiał, bo go nagabywała, więc on zareagował krzykiem, gdy się o tym dowiedział.
Para spojrzała na siebie, chyba nawet nie przypominając sobie sytuacji sprzed kilku lat. Kontynuowałam.
– Izela przyszła do pokoju zapłakana, mówiąc, że Bren jest agresywny i nie zrobiła nic takiego, by używał w stosunku do niej krzyku. Poszłam wtedy do niego, by przeprosił Izelę. Bren powiedział, że Izela celowo go sprowokowała, gdyż doskonale wiedziała, iż tamta dziewczyna jest znienawidzona przez niego, więc chciała zrobić mu na złość. Ostatecznie, gdy przeanalizowałam sytuację z obojgiem, okazało się, że Izela po prostu nie przywiązała aż takiej wagi do konfliktu Brena z ową dziewczyną i go zbagatelizowała, w swoim mniemaniu nie robiąc nic złego, zaś  Bren naskoczył na nią bezpodstawnie. Bren twierdził, że Izela nie liczy się kompletnie z jego zdaniem i chciała w ten sposób pokazać, jak niewiele znaczy dla niej zdanie Brena. To był dopiero początek ich związku i nie znali siebie tak dobrze jak teraz. Jednak z perspektywy obu z nich to to drugie zawiniło.
– Sugerujesz, że Światło spotkał się z wrogiem Mroku? – Umef posłał mi pełne pożałowania spojrzenie.
– Sądzę, że chodzi jej raczej o to, że prawda jest subiektywna, a osoba opowiadająca robi z siebie tego niewinnego. – Nareb uniósł kufel i stuknął nim w mój. – Czyli pewnie oboje zaszli sobie za skórę. Trafnie, Cieniu.
– Weiro... – Izela powiedziała to powoli, wyraźnie. – Nie wiem, co się z tobą stało, ale właśnie powiedziałaś więcej niż chyba przez całe życie.
– Ostatnie dni zrobiły z niej niezłą gadułę. – Samel zaśmiał się.
Poczułam się zawstydzona. 
– To nic złego – dodał Samel, a jego uśmiech nie miał w sobie ani cienia kpiny.
– Nie o tym mieliśmy rozmawiać. – Hitch nagle się zdenerwował, jak dla mnie zupełnie bez powodu. Może to porywista natura światła?
– Racja, gawędzi się miło, jednak do rzeczy: w jaki sposób pozbyć się Wielkiej Dwójki? – Nareb skierował pytanie do Samela. – Mała mówiła, że ty wyjaśnisz to najlepiej.
Pytany odchrząknął.
– Mamy teorię, potwierdzoną literaturą, że krew Światła może zabić Mrok.
– Jak mniemam działa to w obie strony. – Bardziej stwierdził niż zapytał przewodniczący ostatniego roku.
– Też tak sądzimy – potaknęła żarliwie Izela.
– I mamy założenie, że jak zdobędziemy krew Światła, zabijemy nią Mrok. Szkopuł w tym, że musimy zrobić to w tym samym czasie, co przeprowadzenie analogicznej działalności na Świetle. 
– Dobrze... A w jaki sposób zamierzacie zdobyć tą krew? – drążył Nareb.
– Strzykawką – Z niepewnością odpowiedział Bren.
– Yhm. Podejdziesz do Mrok i powiesz „Ej, Ciemna, dawnośmy nie gawędzili, chciałabyś dać mi trochę krwi? Robię eksperyment z erytrocytami, ciekaw jestem, czy twoje wyglądają jak moje”. – Przewrócił oczami i opadł na oparcie, odchylając głowę w tył. – Błagam, to nie przejdzie! – Zaśmiał się.
– A gdyby tak... – Hitch przymrużył oczy, jakby coś go oślepiało. – ...powiedzieć Światłu, że chcemy ostatecznie pozbyć się Mrok i to zadziała na sto procent, bo zrobilibyśmy pistolet pneumatyczny z kilkoma nabojami z jego krwi?
Wszyscy zamilkliśmy. Ani przez chwilę nie myślałam o broni palnej. Owszem, wiedziałam, że takie coś istnieje, tylko w przypadku wojen z Kolcami była ona znacznie mniej skuteczna, bo odnosiła się jedynie do „ludzkiej” części rasy, a Światło i tak uleczyłoby ranę, nim zdążyłaby faktycznie zabić osobnika. Zresztą w głowach mieliśmy siedlisko Energii, więc prawdopodobnie nabój nawet by nie dostał się do mózgu. Mówiono nam, czy raczej wzmiankowano o broni pneumatycznej... Jak na przykład usypiające strzałki, którymi można było uśpić zwierzę. Niekonwencjonalne rozwiązanie, tylko czy będzie skuteczne?
– To mogłoby się udać. – Umef przygryzł policzek, a wszyscy wpatrywaliśmy się w Hitcha. – Brawo, Kiciuś.
– Miewam swoje momenty. – W oczach Kolca pojawiły się jasne punkciki.

5 komentarzy:

  1. REZERWUJE SOBIE TUTAJ MIEJSCE!
    A przeczytam dopiero kiedy skończę III rozdział Królestwa. Pisanie idzie mi jak krew z nosa, ale dzięki Twojej radzie, dotyczącej wyciągnięcia sytuacji z kontekstu, jest trochę lepiej. Dziękuję <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ulala :D
      Z Weiry faktycznie zrobiła się gaduła. Podoba mi się jak pokazujesz jej przemianę, ciekawa z niej osóbka.
      A co do ich planu - teoria może wydawać się dość prosta, ale wydaje mi się, że wszystko zacznie się mieszać, kiedy przejdą do działania.
      Coraz bardziej lubię tą historię, no wkręciłam się.
      Czekam na więcej <3

      Usuń
    2. Cieszę się, że doczekałam się nowego rozdziału u Ciebie :D Mam już lekturę na wieczór <3

      Moje opowiadanie powoli się kończy. Jestem w trakcie pisania ostatniego rozdziału - prawdopodobnie ostatniego, chyba, że wyjdzie mi on zbyt długi, to podzielę na dwa :) Mam nadzieję, że zakończenie okaże się zaskakujące :D Pozdrawiam i dziękuję za odwiedzanie bloga :D

      Usuń
  2. Ciekawa przemiana Weiry :)Czekam na dalsze rozwinięcie akcji :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hanni powrócił i czeka na jedzenie, hahahaha.
    Dobrze, że Mizar jednak przeżył. Wydawało mi się nieprawdopodobne, abyś uśmierciła taką postać, jak on, ale z drugiej strony nie byłam pewna.
    Moment, czy oni komunikują się wysyłając sobie wiązki Mroku przez telefon? Rozśmieszyła mnie ta myśl. Szkoda, że nie dotarły do nich smartfony.
    Też mnie dziwi, dlaczego ze strony Cieni nie ma aż tylu zwolenników obalenia nienawiści pomiędzy Kolcami a Cieniami.
    Interesujący pomysł z tą krwią. Gratuluję. (:
    A co do błędów:
    ,,... zszycie ich, by umożliwi

     tkance prawidłowe zrastanie.“ Brakuje tu litery ,,ć”, jak można zauważyć, ale nie wiem, czy to jest do końca Twoja wina. To raczej wina Bloggera; wnioskuję po tym dziwnym odstępie oraz po tym, że to nie jest jedyny błąd tego sortu. ,,... bo chciałam unikną...” To ten sam błąd, tylko bez tej dziwnej przestrzeni. ,,Lepiej by

     wyposażonym.” Ale tu już przestrzeń jest.
    ,,... zatem nie byłam w stanie widzieć do w trójwymiarze.” Nie wiem, co tu robi to ,,do“. Za bardzo myślałaś o domie, droga Szamanko? ;D
    ,,Samo okiełznanie światła wydaje się niemożliwe.” ,,Światła“ należy zapisywać w tym przypadku wielką literą.
    ,,... wpłynąć niż na kolce, by zapomnieli ostatnich kilka dni.” ,,... niż na Kolce...”
    ,,...powiedzieć Światłu...” Brakuje spacji.

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz to znak, że to, co piszę Cię zainteresowało :)

Szablon wykonała prudence.