niedziela, 21 maja 2017

XII - Przysługa

– Ukradłam? – powtórzyłam bezmyślnie. Oczywistym rozumieniem było to, że Hitch posiada drugi taki sam amulet. Tylko dlaczego nie powiedział o swoich podejrzeniach? I skąd u niego aż taka agresja?
– Opatrzę ci skaleczenia – zaoferował się Nareb. Chyba nie podobało mu się, że plamię podłogę w jego pokoju. 
Pozwoliłam mu na przemycie ran środkiem odkażającym. Używał jodyny, znałam ten zapach oraz towarzyszące zabiegom z nią pieczenie. Owijając bandażem moją rękę, mamrotał coś o kocich pazurkach, jednak nie było to nic godnego zapamiętania. Chciałam od razu iść i znaleźć Hitcha, jednak Orzeł poprosił mnie, bym zajęła się najpierw wydobyciem Mroku z umysłu Parsy. 
Usiadłam naprzeciwko chłopaka i wyciągnęłam ku niemu przyozdobione czerwonymi plamami, zabandażowane ręce. Zaczęłam przyzywać wszelkie Cienie ku sobie, materializując je jako kulę w dłoni, rosnącą z każdą sekundą. Gdy już żadne pasmo Ciemności nie przybywało na moje wezwanie, pozwoliłam sferze się rozpłynąć. 
– I jak? – Przechyliłam głowę, patrząc Parsie w oczy. – Wszystko jasne?
Chłopak wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze.
– To było... Coś niezwykłego. Niesamowicie surrealistyczne przeżycie. – Uśmiechnął się blado. – Weiro, zrobiłaś coś przedziwnego z moim umysłem.
– Pamiętasz wszystko? – upewnił się Nareb.
– Nie wiem. Ciężko stwierdzić, czy coś pamiętam, jeśli tego nie pamiętam. – Zaśmiał się sucho. – Nie cierpię Mroku.
– Wiesz, dlaczego jest u nas ona? – nie ustępował Orzeł, wskazując gestem głowy na mnie. 
– Chcemy... Jak to ładnie było nazwane? „Obalić rządy Światła i Mroku”? – Uniósł środkowy i wskazujący palec u obu dłoni, kreśląc cudzysłów. 
– Dobrze, to jeszcze powiedz mi o dzisiejszym dniu – nalegał Nareb.
– Na śniadanie zjadłem przepyszną jajecznicę – zaczął, a w jego oczach rozbłysły wesołe iskierki. – Potem umyłem kły. Wszystkie wyszczotkowałem zgodnie z ruchem wskazówek zegara...
– A przed zaklęciem? – przerwałam mu.
– Mieliśmy iść do Archiwum. To idziemy? – Obejrzał się na Nareba.
– Dobrze, zatem umknęło ci niewiele. A to, co tam się stało, ustalimy już u Umefa. 
– Co zrobimy z Hitchem? – Nie wiedziałam, dlaczego zadałam to pytanie. On dał jasno do zrozumienia, że nic nie obchodzi go moja osoba, a dla mnie mimo wszystko był ważny.
– Uspokoi się i będzie dobrze. – Parsa wzruszył ramionami. – Koty chodzą własnymi drogami.
Instynktownie wyczuwałam, że nie powinniśmy bagatelizować zachowania Kota, zwłaszcza że było ono dziwne. Nawet jak na Kolca.  Miałam wrażenie, że należało go złapać i umieścić w miejscu, w którym nie mógłby zrobić niczego, co nam zaszkodzi. Co komukolwiek zaszkodzi. 
– Najpierw sprawa książki. – Nareb zadecydował.

Poszliśmy do pokoju Niedźwiedzia. Parsa zastukał kilkukrotnie w drzwi, po czym, nie czekając na odzew, wszedł do pokoju z głośnym okrzykiem powitania. Samel siedział nad tomem, analizując każdą linijkę tekstu. Umef wyglądał na lekko znudzonego i to podrzucał, to łapał kulkę z papieru i taśmy klejącej, leżąc na łóżku.
– Macie coś? – Nareb usiadł okrakiem na najbliższym krześle tak, że opacie posłużyło mu za podpórkę do rąk, skrzyżowanych na wysokości piersi. 
– Dużo słów – mruknął Umef. 
Parsa usiadł na brzuchu leżącego. Poczochrał mu włosy, co Niedźwiedź skomentował stęknięciem, po czym zrzucił kolegę na podłogę, czemu towarzyszyło przekleństwo. Lew nie przejął się tym zbytnio, kwitując wszystko śmiechem.
– Nie wiem, na której stronie Wesołek... – Samel spojrzał znacząco na Parsę – ...znalazł coś, co chciał spalić, ale jeszcze do tego nie dotarłem.
– A ja nie pamiętam. – Chłopak przeczesał włosy palcami, uśmiechając się krzywo.
– Twa pomoc: nieoceniona. – Cień przewrócił oczami. 
Wrócił do poszukiwań, a ja podeszłam do okna. Przypominałam sobie szczegóły, jakie nastąpiły przed wybuchem Hitcha. Splecione na wysokości miednicy dłonie wyłamywały sobie nawzajem palce. Były lekko wilgotne. 
Co sprowokowało wybuch Hitcha?
Był spokojny, jak zwykle, dopóki nie pokazałam amuletu Parsie. Wtedy chwycił się za serce. Czy na pewno za serce? Może miał naszyjnik, jak ja, ukryty pod koszulą? A może a tak się przeraził wisiorka, że serce odmówiło mu posłuszeństwa?
Gdy Parsa tylko wspomniał, że widział amulet wczoraj, Hitch się na mnie rzucił. Wczoraj w rozumieniu Lwa mogło być dowolnym dniem, nim poznał mnie. W końcu nie zajęliśmy się ustalaniem, ile wspomnień stracił przed wyrzuceniem Mroku z jego umysłu. Skoro nie znał mnie, zanik wspomnień musiał trwać minimum trzy do czterech dni. Jednak zaklęcie, które rzuciłam, nie miało na celu zrobienia krzywdy, a jedynie powstrzymanie go. Była to mała siła. Zatem „wczoraj” mogło mieć miejsce do tygodnia. Najprawdopodobniej Hitch był jeszcze w posiadaniu amuletu. Albo że nabył go niedawno. Szybko zaczęłam tracić z nim kontakt. Na początku była między nami nić porozumienia, potem wydawała mi się ona silniejsza z mojej strony, aż w końcu zniknęła w ogóle. Czy zmiana zachowania mogła mieć związek z tym właśnie amuletem? Wyciągnęłam wisiorek, obracałam go w dłoni.
„Znajdź drugi i zakończ to”. Tak powiedział głos w mojej głowie, gdy byłam jeszcze w studni. 
– Mam coś. – Samel wyrwał mnie z rozmyślań. – Weiro, zobacz.
Podeszłam do niego od razu. Strony otwarte były na stronie z ryciną amuletu, jaki trzymałam w ręce. Rozdział traktował o zmianie ciała przez Światło. Medalion był dawany noworodkowi, który po dorośnięciu miał stać się nowym ciałem dla niematerialnej części twórcy Kolców. Amulet miał zostać założony jedynie w czasie, gdy Światło powoli przejmował nowe ciało, następnie ponownie przez niego zostać ukrytym. 
Jasne punkty w oczach Hitcha. Nie zauważyłam ich wcześniej, bo ich nie było. Pojawiały się nie dlatego, że on coś do mnie czuł, jak podświadomie sobie wyobrażałam, ale dlatego, że jego ciało było zajmowane przez Światło. W jakim stopniu nowy lokator zajmował Kota, gdy omawialiśmy plan wykończenia go? Jak to możliwe, że nikt nie zauważył zmian w Hitchu? Nawet jego brat?
– Musimy znaleźć Hitcha – powiedziałam cicho i wyraźnie. – I to teraz.
– Czemu? – Źrenice Nareba rozszerzyły się. 
– Bo być może on już wcale Hitchem nie jest – odpowiedział za mnie Samel. 
Wszyscy wyczuli grozę w jego słowach i, bez zbędnych pytań czy dociekań, wypadliśmy na korytarz, poszukując chłopaka.

Trzeba było przyznać Kotu, że umiał się schować. Przeszukując cały budynek kilkukrotnie, natknęliśmy się na kobietę z recepcji twierdzącą, że jest cisza nocna i że nie wolno nam biegać po korytarzu. Potraktowana wiązką Mroku odchodziła nieświadoma. Po dobrej godzinie bezowocnego marnowania energii wpadłam na pomysł.
– Gdzie jest Miz? – zapytałam Nareba, z którego rąk sterczało kilka piór. Widać był równie zdenerwowany jak ja, bo nie kontrolował przemiany. 
– W swoim pokoju – odpowiedział bez zastanowienia. – Jego ego jeszcze nie wróciło do siebie, nie pokazuje się publicznie.
– Musimy tam iść. – W moim głosie brzmiał upór.
Pobiegliśmy do Mizara. Wciąż miałam u niego jedno życzenie, które musiał spełnić. A przecież Wilk świetnie węszy, znajdzie Kota bez problemu. Nie tak wyobrażałam sobie wykorzystanie mojej najmocniejszej karty, ale...
Drzwi do pokoju były zamknięte, a na pukanie nikt nie reagował. Umef uderzył w nie, co zadziałało zadziwiająco skutecznie. To, co zobaczyliśmy, było przerażające. 
Hitch, w połowie przemieniony w Kota, trzymał łapy na gardle Miza. Wąskie źrenice tkwily nieruchomo, z szyi Wilka ciekła krew. Choć pazurki były małe, cechowała je niemożliwa wprost ostrość. Z każdym oddechem Mizara cięły głębiej. Hitch jak w amoku syczał, mówiąc, że ma mu oddać ciało, że Kot to nie to, czego sobie życzył i co miał dostać. Na jego szyi kołysał się amulet, taki sam jak ten, który miałam w dłoni. 
„Znajdź drugi i zakończ to”.
Jak mam to zakończyć? Czy mam zniszczyć amulety? Jak tak to w jaki sposób? Energią Mroku? Pięścią?
– Jeszcze jeden krok – wysyczał Hitch. – A ten wasz najsilniejszy umrze.
Mizar zacharczał. Miałam niepokojące przeczucie, że do jego płuc dostaje się krew. Ludzka część ciała mogła tego nie przetrzymać. 
– Bracie... – Parsa uniósł w górę ręce. – Nie chcemy nic ci zrobić... Chcemy tylko porozmawiać.
– Nie ma tu już twojego braciszka. – Oczy o pionowych źrenicach błysnęły złotym światłem. 
Samel pochylił się ku mnie, co mogło wyglądać, jakby chciał mnie osłonić. Tak naprawdę jednak szepnął mi do ucha:
– Wykorzystaj przymus. Niech zerwie mu naszyjnik.
Mój puls był tak szybki, że aż utrudniał oddychanie. Krew szumiała w uszach, przed oczami wszystko ciemniało. Nigdy w życiu nie byłam aż tak zestresowana. 
– Zaufaj mi. – Samel dotknął swoim policzkiem mojego.
Spojrzałam na niego. Miałam nadzieję, że Cień zrozumie, o co mi chodzi, że chcę przekazać, iż mu ufam, choć nie było między nami takiego porozumienia jak pomiędzy Izelą a Brenem.
Nie musiałam tego wypowiadać. Klątwa połączyła mnie z Mizarem na tę jedną obietnicę. I zadziałała dobrze. Gdy tylko skoncentrowałam się na przesłaniu życzenia, zauważyłam w oczach Wilka błysk zrozumienia. Hitch wpatrywał się w nas dzikim spojrzeniem, krzycząc, że mamy wyjść, bo jak nie, to nas również zniszczy. Nie zwracał więc uwagi na to, że twarz Miza się wydłuża, że wysuwa język ku amuletowi i wciąga go do pyska. Zauważył to dopiero, gdy Mizar szarpnął, rozrywając naszyjnik. Jednocześnie przy tym ruchu pazurki rozdarły jego krtań. 
Samel wykorzystał moment zaskoczenia i rzucił się na Kota, zrzucając go z Wilka. Cała niespodziewana siła Hitcha nagle się ulotniła, zmienił się całkowicie w kota, jednak nie tak dużego jak przy walce z Profesorem De, ale zwykłego, małego kota. Cień szybko go obezwładnił. Kot zawodził z bezsilności, a jego wrzask porażał bębenki uszne. Umef i Nareb od razu znaleźli się przy Mizie, starając się zatamować krwotok. Mizar krztusił się, plując krwią i coraz intensywniej bulgocząc. Parsa osunął się wzdłuż ściany na podłogę, tak blady, że niemal szary, z oczami wpatrującymi się w brata z niedowierzaniem, przerażeniem i rozpaczą. A ja stałam jak kołek. Otrząsnęłam się z szoku, w ułamku sekundy znalazłam się koło Samela, przywołując więzienie z Cieni dla Hitcha. Nie było tak wytrzymałe, jak to, które stworzyła Mrok dla Miza, jednak z Kociakiem powinno sobie poradzić. 
– Przynieś jakieś pudło, klatkę, cokolwiek! – zawołałam do Parsy, jednak ten nie reagował. Nie mogłam opuścić pomieszczenia, musiałam utrzymywać Cienie w kształcie. Jedną dłonią kontrolując mroczną zaporę, podeszłam do szafy. Samel zrozumiał, o co chodzi i gdy tylko otworzyłam jej drzwi, wrzucił zawodzącego zwierza do środka. Drzwi zablokowaliśmy krzesłem, a następnie się o nie oparliśmy.
– Lepiej nie wzniecaj pożaru – rzucił Samel do Hitcha, który, prychając i sycząc, próbował się wydostać. – Ludzka część może tego nie przetrwać.
Kot się odrobinę uspokoił. Samel skinął głową, że sobie poradzi, gdy posłałam mu pytające spojrzenie. Odgłosy wydawane przez Mizara niepokojąco się uspokajały.
Gdy podeszłam do niego, zauważyłam, że jego oczy są matowe, brak w nich nawet nutki obłędu, która zawsze tam była. 
– Twoje żądanie... – wycharczał, co spowodowało kolejny wypływ krwi z jego gardła. – ...dokończyło, co zaczęłaś.
Nareb przełknął ślinę.
– Powinniście uciekać jak najdalej – powiedział do mnie. – Wiesz, co się dzieje, gdy umiera jeden z naszych...
– Wiem. Przepraszam, Mizar, nie tak miało być. – Głos mi drżał. – Nie tak... – Pokręciłam głową, po czym ruszyłam w stronę drzwi. Umef zastąpił Samela w utrzymywaniu Hitcha wewnątrz szafy. Gdy mijałam próg, doszło do mnie jeszcze jedno słowo Miza:
– Nareszcie. 

– Sensacyjnie i rzewnie, ale teraz ruchy, Mała. – Samel chwycił mnie za rękę i pociągnął korytarzem ku klatce schodowej. – Nie chcemy oberwać umierającym Kolcem, słyszałem o tym wiele różnych, bardzo bolesnych opowieści.
Biegliśmy w dół i zatrzymaliśmy się dopiero dwa piętra niżej, mając nadzieję, że siła rażenia tu nie dotrze. To, co nie szkodziło Kolcom, mogło na całe życie uszkodzić nas. Wybraliśmy najbardziej zacienione miejsce, przywołaliśmy zasłonę Mroku i czekaliśmy na to, co musiało się stać.
Śmierć Wilka rozbłysła, przebijając się nawet przez naszą zasłonę. Cienie zaskwierczały jak jajko wbite na zbyt mocno rozgrzany tłuszcz. Ich zasłona stała się dziurawa, dymiąca. Blask trwał może dwie sekundy, jednak i tak zostaliśmy nim poparzeni. Gdy zniknął, uwolniliśmy Cienie, które rozpierzchły się w różne strony. Drzwi w pokojach zaczęły się otwierać, zaspane Kolce, zdezorientowane, wychodziły na korytarz, dopytując się, co się dzieje. Zostaliśmy w naszym kącie, patrząc na siebie z mieszaniną wszystkich możliwych emocji. Ja pierwsza zaczęłam się histerycznie śmiać. Samel dołączył do mnie niemal natychmiast. Potem chwycił w dłonie moją twarz i długo całował, przygryzając lekko moje wargi. A ja się temu pozwoliłam porwać.

Naszą chwilę wyzwolenia od emocji przerwał Bau.
– Co wy tu robicie? – syknął, wysuwając cienki język. – Obóz wroga jest interesujący do schadzek? – Gadzie oczka wpatrywały się w nas nienawistnie.
– Nie szukamy kłopotów. – Samel nie przestał mnie przytulać. Czułam bicie jego serca. 
– Ale one znalazły was. – Uśmiech obnażył dwa cienkie, wystające zęby. 
Wyjął zza paska rękojeść, z której wysunęło się ostrze. Następnie zapłonęło ono Światłem. Kilka Kolców zebrało się, obserwując rozwój wypadków. Ich ręce sięgnęły po miecze. Zamachnął się, a smuga Mroku unieruchomiła jego rękę. Samel zareagował odpowiednio szybko. Ja pozwoliłabym mu pewnie na zabicie mnie. 
– Schowaj to. – Z głębi korytarza zabrzmiał głos Nareba. On również trzymał w dłoni miecz. – Ładnie proszę. 
– To Cienie! Są na naszym terenie! – zawołał ktoś, kogo nie znałam.
– To są nasze Cienie. – Położył nacisk na słowo „nasze”.
– To Ona? – zainteresowała się długowłosa dziewczyna.
– To Ona – odpowiedział Umef, wyrywając miecz z dłoni Bau. – Zaczęło się.
Wyszliśmy z kąta. Część Kolców wyglądała na zdezorientowanych, paru uśmiechnęło się do nas porozumiewawczo. 
– Dziś w nocy umarł Wilk. – Głos Nareba brzmiał wzniośle nie tylko z powodu swej głośności. Zrozumiałam w tym momencie, dlaczego to on był przewodniczącym. 
Zebrani wyrazili swoją dezaprobatę.
– Ona go wykończyła? – zapytała długowłosa.
– Nie. Zabił go Światło. – Parsa snuł się w dół schodów.
– Światło? – Bau powtórzył jego słowa jak echo.
– Tak – potwierdził Nareb. – Dziś w nocy zakończy się jego panowanie. – Wyciągnął z kieszeni amulet Hitcha. – Czy ktoś zna się na rytuałach?
– Ja. – Te słowa padły z ust kobiety od kwaterunku. – Moja wiedza była wystarczająco niewygodna dla zarządu, by pozbawili mnie możliwości walki.
– Wiesz, co należy zrobić z tym amuletem? – Orzeł podszedł do kobiety.
– Tak się składa, że moja rodzina szukała sposobu na pozbycie się tego Tworu. – Skrzywiła się przy ostatnim słowie. – Od kiedy przekleństwo kradzieży ciała nas dotknęło. Pozwólcie, że nie będę udzielała informacji na forum publicznym.

Pomimo dezaprobaty świadków rozmowy, poszliśmy z kobietą – Odią, jak się przedstawiła, do pokoju zajmowanego przeze mnie i Samela. Pokój dziwnie się skurczył, gdy znalazło się w nim sześć osób.
Usiedliśmy, gdzie się dało, po czym uświadomiłam sobie, że jedna rzecz pozostaje niewiadomą.
– Co z Hitchem? – zapytałam, a Samel drgnął, jakby ktoś go czymś ukłuł.
– Siedzi zamknięty w pojemniku na broń – odpowiedział Umef. – Sam się uparł na kocią formę, więc wcisnąłem go do metalowego pudełka. Nie wyjdzie. 
– Dobrze, że nie przejął jeszcze całej siły Światła – zauważył Nareb.
– Czy to na pewno dobry pomysł, by został bez nadzoru? – zaniepokoiłam się.
Nastąpiła chwila refleksji, po której Niedźwiedź wstał, mówiąc, że po niego idzie. 
– A co do amuletu... – zachęcił Orzeł.
Odia wzięła wdech, po czym łypnęła badawczo na mnie i Samela.
– Skoro już rewolucja, to rewolucja. Amulet służy do przejmowania ciała, co pewnie już odkryliście. Istnieją takie dwa – jednego używa Światło, a drugiego Mrok. Bez nich, gdy ich ludzka powłoka ulegnie zniszczeniu, wrócą do sfery niematerialnej. Najstarsze podania mówią o tym, że zostali oni wygnani przez swych rodziców za ciągłe waśnie... Jednak nie to jest istotą problemu. Jak myślicie, co trzeba zrobić, by zniszczyć tak silny talizman? – zapytała, drapiąc się w nos.
– Wyczytaliśmy, że tylko krew Światła zabije Mrok... – rzucił Samel.
– Dobrze wyczytaliście. Moja rodzina też do tego doszła. Tylko skąd wziąć krew Mrok? Żaden z nas nie ma do niej dostępu. Amulet był czasem dostępny, czasem nie. – Odkaszlnęła. – Tylko nie było jak go zniszczyć. 
– Myślę, że może się udać zdobyć krew Mroku. Ze Światłem nie będzie problemu – powiedziałam, czując ucisk w żołądku. 
– I co mamy z tą krwią zrobić? – zainteresował się Nareb.
– Zanurzyć w niej amulet – wyjaśniła Odia.

Umef miał przypilnować Hitcha, w czasie gdy Samel i ja pójdziemy zdobyć krew Mrok. Nie miałam pojęcia, jak ją znaleźć, choć pamiętałam, gdy mówiła, że jeśli coś uda się osiągnąć w naszej sprawie, to mam po prostu chcieć się z nią skontaktować, a pokrewieństwo ją do mnie przywiedzie. Nie wierzyłam w rodzinną telepatię, ale cóż innego pozostawało mi uczynić? Nareb obiecał zająć się kwestią śmierci Mizara, tłumacząc to w sobie tylko znany sposób Zarządowi Akademii. Powiedział, że śmierć dzieci Światła się zdarza i ma już w tym wprawę. Nie znając panujących tu zasad, musieliśmy z Samelem na to przystać. 
Wykorzystując najciemniejsze miejsca, wymknęliśmy się z Akademii.
– Dokąd jedziemy, Mała? – Samel wbił bieg i ruszył czerwonym samochodzikiem. – Tylko nie przesadzaj z odległością, mamy już niewiele paliwa.
– Może do studni? – odpowiedziałam, nie mając lepszych pomysłów.
– Chyba odziedziczyłaś to po mamie. – Zaśmiał się i dodał gazu. 
W dłoni ściskałam amulet Mrok. Uznaliśmy, że w ramach wzajemnej nieufności każdy zaopiekuje się amuletem swojej rasy.  Było to zdecydowanie niepraktyczne, zważywszy na to, że musieliśmy ponownie się spotkać, by wymienić się krwią naszych twórców, zamiast załatwić sprawę od razu. 
– Zastanawiałeś się kiedyś, ile Kolców zabiłeś? Ilu z nich mogło być takim Narebem? – zapytałam, opierając głowę na zagłówku.
– Nie.
Nie kontynuowałam tematu. Chyba nie chciałam znać odpowiedzi. Samel musiał mieć na swoim koncie wiele zabójstw. W końcu miał zostać nowym przywódcą. Oni są najbardziej śmiercionośni. 
Ulice były puste, więc szybko dojechaliśmy na polanę.
– Samel… – Zatrzymałam go, nim wyszedł z samochodu. – Chciałabym, byś odjechał. Najdalej, jak się da. Nie chcę, by w razie, gdy coś nie pójdzie jak powinno, odbiło się to na tobie.
– Nie zostawię cię samej – zaoponował.
– Musisz. Weź to. – Podałam mu amulet. – Lepiej, by nie wyczuła, że go mam. Mogłaby go przechwycić i szanse na powodzenie spadłyby do zera.
– Nie zostawię cię samej – powtórzył, tym razem bardziej stanowczo.
– Zrób to. Tak trzeba. – Włożyłam w jego dłoń talizman. – Szkoda by było, by to wszystko poszło na marne. A w razie niepowodzenia ty będziesz planem B.
– Nie mogę... – zaczął, ale zastawiłam mu usta.
– Po prostu to zrób. – Odsunęłam się od niego i otworzyłam drzwi. Ruszyłam ku polanie. 
Myślałam już, że mnie nie posłucha, gdy do moich uszu dobiegła dźwięk odpalanego silnika. Odjechał. Zalała mnie mieszanina ulgi i samotności. 
Zaopatrzona byłam jedynie w swoje sztylety i butelkę po gazowanym napoju, którą planowałam przepłukać jeszcze raz, dla pewności, w wodzie ze studni. Gdy oczyściłam ją już trzeci raz, zdałam sobie sprawę, że jest to jedynie głupie odwlekanie tego, co jest nieuniknione. Odłożyłam naczynie, po czym stanęłam na polanie. Skoncentrowałam się, próbując wysłać myśli w przestrzeń. Nie wierzyłam w powodzenie misji. Cisza, w jakiej stałam, przypomniała mi noc, którą spędziłam w domku z Samelem. Teraz również nasłuchiwałam. I nie usłyszałam kroków.
– Córko... – odezwała się, materializując przede mną. Wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętałam. Balansowała na granicach realności z boskością. Moja matka.
– Wiem, jak pokonać Światło. Znam skuteczny sposób. – Postanowiłam nie owijać w bawełnę i przejść do sedna sprawy.
– Jaki? – Sukienka unoszona wiązkami Cienia powiewała wokół jej nóg. Była bardzo eteryczna, a zarazem przerażająco rzeczywista.
– Twoja krew go zabije. – Celowo wróciłam do pierwszego planu, jaki mieliśmy. – Użyjemy strzałek do usypiania zwierząt, by mu ją wstrzyknąć.
Zbliżyła swoją twarz do mojej. Nie miała zapachu. Bo czy Ciemność może pachnieć? Chłód bijący od niej działał na mnie kojąco.
– I mam dać ci krew? – Światło księżyca sprawiło, że uśmiech, jaki przywołała na twarz, mroził krew w żyłach.
– To chyba nie do pominięcia. – Zagryzłam wargi, wbijając wzrok w ziemię. 
Jej wzrok przewiercał mnie na wylot. Niemal czułam, jak prześwietla moje kości. Na pewno zaraz się dowie, co planujemy. Pozna każdą moją myśl...
– Gdybym nie znała twojej matki... – Zaczęła mnie okrążać. – ...ani nie wiedziała, że twoja krew jest moją krwią, co uniemożliwia ci knucie przeciwko mnie, byłabym pewna, przekonana o podstępie. – Mrok zatrzymała się znów przede mną.
Milczałam. Nie byłam dobra w kłamaniu. Wolałam mówić tylko to, co było prawdą, pomijając nieodpowiednie jej fragmenty.
– Jedak ten pierwiastek człowieka w tobie może być zwodniczy. – Przywołała Cienie wokół nas. – Więc pozwól, że się zabezpieczę. Moja krew ulatnia się w ciągu trzech dni. Trwa to tyle samo, co regeneracja waszych ran. Pozwolisz związać się Klątwą.
Ciekawa byłam, na czym miała ona polegać. Bałam się jednak zapytać. 
– Dopilnujesz, by nikt mnie nie tknął przez te sześć dni. Nikt nie może nawet drasnąć mojego ciała. Wiem, że sposób zabicia Światła jest analogiczny do sposobu zabicia mnie. Jeśli nawet zabijecie mojego brata trzeciego dnia, to pobrana od niego krew nie przetrwa więcej niż trzy dni. Sześć dób mnie zabezpieczy. I doprowadzi do ostatecznego triumfu. – Chłodną dłonią uniosła moją brodę. – Wtedy już nikt nie dotknie moich Cieni. – Jej oczy były nieskończenie ciemne. 
– Zgoda. Przyjmuję Klątwę.
– Pamiętaj, że za złamanie obietnicy umrzesz. – Uśmiechnęła się. – Będzie mi przykro z tego powodu, więc wolałabym nie dołączać cię do cienistych dusz, które ciągle mi towarzyszą. 
Jakby na potwierdzenie jej słów jeden z Cieni przesunął się między jej włosami. Jedna dusza.
– Zwiąż mnie Klątwą. Nikt cię nie dotknie.
– I nie zakazi mnie krwią światła. Gdybyś jednak postanowiła ponieść ciężar Klątwy, wiedz, że na te sześć dni pozostanę niematerialna. Nic mi nie zrobicie. Nie da się wprowadzić czegoś materialnego do energii astralnej.
– Nie zamierzam łamać klątwy. – Słyszałam, że mój głos brzmi, jakbym była zdecydowanie bardziej pewna siebie, niż faktycznie miało to miejsce.
– Wybornie. – Zaśmiała się i zawirowała jak w tańcu. – Gdzie mam nalać krew? 
Ruszyłam ku studni, gdzie leżała butelka. Mrok nie była nią zachwycona, ale ostatecznie przecięła swój nadgarstek, pozwalając smolistej cieczy wpłynąć do naczynia. Po zakończeniu procederu pocałowała mnie w czoło, wiążąc tym samym Klątwą.
– Najbardziej raduje mnie to, że zginie jak zwierzę, którym w istocie jest! – Zaśmiała się, po czym zniknęła. 
Zakręciłam butelkę, po czym ruszyłam w stronę ulicy. Musiałam jak najszybciej dotrzeć do Akademii. Nawet jeśli klątwa obejmowała coś więcej niż tylko naruszanie ciała Mrok, chciałam mieć to za sobą.

Tuż przed miastem zauważyłam znajomy czerwony samochodzik. W środku siedział Samel, opierając czoło o kierownicę. Wschód zaczął barwić niebo na odcienie oranżu, a on wydawał się pomimo tego dziwnie blady. Nawet jak na Cienia.
Zastukałam w szybę od strony kierowcy. Poderwał się. Zauważyłam, że ma podkrążone oczy. Ostatnie dni były męczące, a nieprzespana doba z pewnością dała nam obojgu w kość. Widząc mnie, uśmiechnął się i wyszedł z samochodu.
– Posłuchałem cię – rzucił, po czym objął mnie, jak na mój gust zbyt mocno. Mimo to było to przyjemne. – Odjechałam najdalej, jak się dało. Tu skończyła się benzyna.
– Szkoda. Liczyłam na przejazd do Akademii. – Wyplątałam się z jego rąk i zamachałam butelką.
– Czeka nas zatem przemarsz zwycięstwa! – Dotknął swoimi wargami moich.
– Tak – odpowiedziałam, całując go ze zdecydowanie mniejszą delikatnością.
Być może miał to być ostatni spacer w moim życiu.

Powinniśmy byli się spieszyć. Odcinek, jaki mieliśmy do pokonania, nie wymagał aż tak długiego czasu, jednak przyjemnie było zatrzymywać się na przelotny pocałunek, droczyć czy po prostu iść wolniej, obejmując się. Zrozumiałam, dlaczego Izela i Bren tak często się dotykają. To odurzające. Gdyby jeszcze tydzień wcześniej ktoś powiedział mi, że będę uwielbiała patrzeć na Samela, a co więcej – cieszyć się z czyjegoś dotyku, uznałabym to za majaczenie chorego umysłu. Tymczasem byłam w stanie uniesienia. Być może to nie na miejscu. Mizar nie żył, Hitch prawdopodobnie też. Ciężko określić stan, gdy ktoś wyrzuca istotę ciebie samego i zajmuje twoje ciało. Wtedy nie wiesz, czy sam organizm jest tą osobą, czy tą osobą był ktoś, kto go zamieszkiwał. 
Starałam się nie myśleć o Klątwie. Jeśli całą wieczność miałabym spędzić jako cień błąkający się w osłoniętych od słońca zakątkach – te chwile były tego warte. 
Zatrzymaliśmy się przed Akademią. Choć telefon, jaki dostaliśmy od Nareba, twierdził, że powinniśmy naładować baterię, udało się nam wykonać połączenie. Dzwonienie do Parsy okazało się bezskuteczne, zatem wybrałam numer Umefa. Zdążyłam zakomunikować, że jesteśmy pod Akademią, gdy nagle połączenie zostało zerwane, a ekran komórki zgasł. 
Chwilę później w naszą stronę szli Umef i Nareb. Nieśli ze sobą butelkę podobną do tej z pochłaniającą światło substancją, którą ja ściskałam w dłoni tak, że bielały mi kostki, z tą różnicą, że jej zawartość jaśniała. 
Jak to zwykle bywa, gdy czeka się na coś, co miało być momentem niezwykłym, który zapamiętamy do końca życia, sama forma wykonania nie była heroiczna, chwila nie buchnęła fajerwerkami i nie zagrała przy tym wzniosła muzyka. Nie towarzyszył nam patos, a serca nie drżały. Po prostu TO miało się stać.
Do sprawy podeszliśmy bardzo formalnie – wymieliliśmy się naczyniami, po czym w świetle słońca, na widoku, polaliśmy amulety krwią. Zniknęły z sykiem, wydzielając smród spalenizny i uwalniając gęsty, szary dym.
I wtedy się zaczęło.

5 komentarzy:

  1. Jeszcze jakiś czas temu nie sądziłam, że Mizar obudzi we mnie jakieś inne emocje poza zdenerwowaniem. A tu proszę. No, nie oszukujmy się, do grona sympatycznych postaci to on nie należał. Mimo to jest mi smutno, że skończył tak, a nie inaczej. Szczęście w nieszczęściu - zdobył drugi amulet.
    I tutaj przejdę do nieco przyjemniejszej części rozdziału... Całowali się! xD Wreszcie, nareszcie... No, w końcu musiało się się to stać!

    Zdanie "I wtedy się zaczęło" na samym końcu rozdziału, boli mnie jako czytelnika. Jak możesz to robić w takim momencie?! Jak chce więcej! Czekam niecierpliwie ;*

    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja kochana Esnami ;*
      Kolejny rozdział będzie lekkim rozczarowaniem - skończyły się moje wykłady i piszę go chwilami, nie jest taki, jak być powinien. Najchętniej dałabym sobie na niego dwa tygodnie, ale terminowość, jaką tu narzuciłam :( Za to rozdział na za 2 tygodnie na pewno Cię zadowoli ;D Sama siebie zadziwiłam, że takie coś wpadło do mojej głupiej głowy :D
      Wierz mi na słowo, że z tej historii można by jeszcze wiele wyciągnąć, jednak ogranicza mnie menu boczne - nieprzesuwane :( muszę zakończyć to w 2 rozdziałach... Planuję furtkę - siostrzanego bloga. Z tego motywu nie zrezygnuję, zbyt podoba mi się szablon. Myślę nad zrobieniem drugi raz takiego samego - z niewielką różnicą szablonu. Co o tym sądzisz?

      Usuń
    2. Jako fanka numer jeden Weiry jestem na tak!
      W razie jakichkolwiek problemów z szablonem oferuje swoją pomoc :) Może nie jestem mistrzynią szablonów, ale w miarę moich skromnych możliwości pomogę <3

      Usuń
    3. Udało mi się! Poprawiłam!!! TA-DAAAAM! Blog zostaje tutaj :D

      Usuń
  2. Witam ponownie!
    Trochę szkoda z jednej strony, że Mizar odszedł z tego świata, z drugiej zaś... coś się dzieje, no i udało mu się odebrać amulet Hitchowi (Światłu???). :) Sposób, w jaki opisałaś jego śmierć, przywiódł mi na myśl eksplozję supernowej.
    Ciekawe, czy Hitch przetrwa to wszystko i uda mu się wrócić do siebie, choć skoro Weira twierdzi, że on już prawdopodobnie nie żyje, szanse są raczej marne.
    Nie ma to jak całusowanie się po śmierci Kolca. I to tak, aby złapał was Bau. No ładnie to, ładnie...
    Czyżby Weira miała ostatecznie nie przetrwać? Intrygująco.

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz to znak, że to, co piszę Cię zainteresowało :)

Szablon wykonała prudence.