sobota, 27 maja 2017

XIII - Nowy rozdział

Ledwie opadł dym, a poczułam, że coś jest nie tak. Coś w moim organizmie chciało wydostać się na zewnątrz, szarpało wnętrzności. Nagłe nudności, zawroty głowy rzuciły mnie na kolana. W uszach dudnił puls, przy czym nigdy nie spodziewałam się, że może być on tak głośny. Cały świat stał się pulsujący. Nie widziałam wyraźnie, ułamek sekundy później już wcale. Każdy oddech przychodził z trudem, coraz większym...
Dopadła mnie Klątwa. Tak, jak sądziłam. Jedynym pocieszeniem było to, że coś się zmieniło. Nigdy więcej rządów Światła i Mroku. Czyż nie?
Całe ciało miałam sparaliżowane. Niewidoma i głucha czułam jedynie dotyk – nie czyichś rąk, a krwi płynącej z nosa. Nikt się mną nie zainteresował. Dlaczego?
Myśl, która pojawiła się nagle, była lodowata – oni przechodzą to samo. To nie Klątwa, przynajmniej nie ta, którą ja się zobowiązałam. To efekt umierania naszych ciał. W połowie byłam Mrokiem. Teraz Cień we mnie umarł, bo nie miał już swojego źródła. Zamiast uwolnić nasze rasy – doprowadziłam do ich eksterminacji. Stałam się mordercą.
Umrę ja, Samel, Nareb i inni, Izela już nigdy nie przytuli Brena, a on nigdy jej nie zruga za zbytni entuzjazm. Nigdy. Nigdy...
I czy było warto, dążyć do tego wszystkiego...?
W moim umyśle pojawiła się jasna plama, czułam ją, wwiercała się w każdą komórkę ciała. A potem zniknęła świadomość.

*

Coś przyjemnie grzało moją twarz. Usłyszałam ryk lwa. Otworzyłam oczy, w które świeciło słońce. Lekki wietrzyk owiewał moją skórę, a ja próbowałam ustalić, co się właśnie stało. Usiadłam, a w głowie trochę mi zaszumiało. Przede mną stał ogromny kot, w całej swojej okazałości – pokaźna, długa grzywa, piwne tęczówki, masywne łapy, potężne, umięśnione cielsko. Jego pysk był lekko uchylony, jakby się uśmiechał. Coś w jego oczach wydawało się znajome. Spojrzałam na jego cień. Okazało się, że był on najzwyklejszy – brak kolców, co oznaczać mogło tylko to, że zwierzak jest zwyczajnym lwem. Podparłam się na rękach i przysunęłam do niego, wyciągnęłam dłoń, by dotknąć grzywy. Nim palce sięgnęły celu, coś niepokojącego pojawiło się na trawie. Szybko opuściłam głowę, by ustalić, co to jest. Poruszało się, odwzorowując moje ruchy, a zdecydowanie tego nie przywoływałam. 
„Mam cień”, dotarło do mnie. Świadomość przywołała lawinę wspomnień i doznań. Rozejrzałam się dookoła. Nareb i Umef leżeli nieruchomo, oddychając miarowo. Spali. Samel sprawiał wrażenie zbyt bladego, nawet jak na Cienia. Spróbowałam się podnieść, jednak nagły ból przeszył moją czaszkę. Lew trącił mnie nosem. Ruszył leniwie w kierunku leżącego, siadając tuż przy jego głowie. Udało mi się podczołgać do chłopaka. Złapałam jego twarz, stanowczo zbyt chłoną jak na panującą wokoło temperaturę. Była nieruchoma, szyja zaś poddawała się bezwładnie moim ruchom.
– Samel? – wychrypiałam. Miał krwawą plamę pod nosem, włosy sklejone krwią, która najpewniej wypłynęła z uszu. Położyłam głowę na jego piersi i zapłakałam. – Nie mogłeś umrzeć, byłeś przecież najsilniejszy z nas wszystkich. – Pociągnęłam nosem. 
Żołądek ściskała mi stalowa obręcz, a serce jakby coś rozerwało. Lew mruknął, próbując zwrócić na siebie uwagę. Spojrzałam na niego, pogrążona we własnym żalu. W końcu wstał i podszedł do Umefa. Z kieszeni jego luźnych spodni wysunął nosem telefon. Popchnął go w moją stronę. Odwróciłam od niego twarz, obejmując ciało Samela. 
Kolejny pomruk wydobył się z gardła ogromnego kota. Pozostałam nim niezainteresowana. W końcu zaryczał, a ja nie mogłam już tego ignorować.
Podniosłam się, ciągle roniąc łzy.
– Ne teraz, Parsa – chrypnęłam, uznając, że to właśnie on. 
Lew nie rezygnował. Łapą starał się nacisnąć jeden z klawiszy telefonu, jednak pazur, którym próbował tego dokonać, ciągle się zsuwał. Obserwowałam go przez chwilę, po czym złapałam za komórkę. 
– Ten? – Wskazałam mu palcem jeden z guzików. Parsa machnął ogonem. Uznałam to za potwierdzenie. Wcisnęłam przycisk, po czym usłyszałam cichy głosik kobiety informujący, iż dodzwoniłam się na numer alarmowy. Poprosiła, bym powiedziała, co się zdarzyło.
– Samel... On... – Przełknęłam ślinę. – Chyba on nie żyje.
Kobieta zapytała mnie o lokalizację, pod którą ma przyjechać karetka pogotowia, więc podałam instrukcje, jak dojechać do Akademii od Raweni. Nie znałam adresu.
– Ktoś już do was jedzie. – Głos w słuchawce brzmiał formalnie. Potem nastąpiło zakończenie połączenia. 
Spojrzałam zrezygnowana na Parsę.
– Nie wiem, czy to coś da. – Pociągnęłam nosem. – Nie znam się na ludzkich możliwościach, jednak wskrzesić kogoś byłoby wbrew naturze.
Lew odwrócił się do mnie tyłem, trącając nosem Nareba. Chłopak otworzył oczy i od razu usiadł, zdezorientowany. Zamrugał kilkukrotnie, trzymając się na głowę.
– Co, do cholery... – Spojrzał na mnie, potem na mój cień. – Udało się? – Gorączkowo poszukiwał czegoś dłonią. Znalazł miecz, który jednak nie rozjarzył się jasnością. – Co, do cholery... – powtórzył. Spróbował wstać. Zachwiał się przy tym, a jego nogi się plątały. – Co jest, Parsa?
Lew mruknął, ruszając do Umefa. Razem z Narebem szybko go wybudzili. Jego również bolała głowa, co podkreślił serią słów nie uznawanych w żadnym środowisku za cenzuralne.
– Zaraz przyjedzie karetka – powiedziałam, tuląc ciało Samela. To było pewnie tylko wrażenie, wywołane moim własnym pragnieniem, jednak czułam u niego słaby puls.
– Parsa, wracaj do ludzkiej postaci. – Nareb wyglądał, jakby było mu niedobrze. – Nie wygłupiaj się.
Zwierzak pozostał nieruchomy, wpatrując się intensywnie w kolegę. Machnął ogonem z niezadowoleniem. Jego oczy zdawały się mówić „pomyśl”.
– Nareb... – szepnęłam, gdyż głos odmówił mi całkowicie posłuszeństwa. – Sądzę, że on już taki zostanie. – Oddychanie przychodziło mi ciężej niż zazwyczaj.
– Będzie lwem? – Umef zaprzestał narzekań. – Tak całkiem?
– Mam cień. Wasze cienie straciły kolce. – Spazm płaczu wstrząsnął mym ciałem. 
Najlogiczniej z nas wszystkich myślał teraz Nareb.
– Parsa, spadaj do Akademii. Ludzie nie tolerują lwów na wolności. Schowaj się przed karetką.
Pomoc nadjechała po stanowczo zbyt długim czasie. Kolce nas zostawili, idąc na rekonesans do siebie. Chcieli upewnić się, czy nie ma u nich strat w ludziach oraz ile osób potrzebuje opieki medycznej. Położono Samela na nosze, mi pozwolono również wsiąść do samochodu. Pojechaliśmy do znanego mi już szpitala. 
Już w karetce ustalono, że życie chłopaka wisi na włosku, a operacja może okazać się niezbędna. Gdy straciliśmy przytomność, upadł feralnie głową na krawężnik. Nie zauważyłam wcześniej rany na głowie. Zresztą, nigdy nie był to powód do paniki, takie urazy należało jedynie załatać i pozwolić się im wygoić. Gdy moc Mroku nas opuściła – co musiałam w końcu przyznać – staliśmy się tacy jak ludzie. Uczyliśmy się o ich słabościach, długiej regeneracji, ograniczonych możliwościach fizycznych. Teraz byliśmy tacy jak oni. 
Jeden z mężczyzn zapytał mnie, czy i mi coś dolega. Zaprzeczyłam, kręcąc głową. Zaczęłam ścierać krew z twarzy rękawem. Łzy ją rozpuszczały.
Kiedy dotarliśmy do szpitala, Samela od razu gdzieś wywieziono, a mi wciśnięto w dłonie plik papierów i długopis. Miałam wypełnić dane pacjenta.
Śledziłam wzrokiem tekst. Na szczęście udało mi się opanować łzawienie oczu, więc widziałam dość wyraźnie, zwłaszcza jak na dzień. Uświadomiłam sobie, że jedyne informacje, jakie były wymagane w formularzu, a ja mogłam je podać to „imię” i „wiek”. Nie mieliśmy nazwiska, adresu i masy innych rzeczy. U nas każdy znał swoją datę urodzenia – jedynie własną – i imiona swoje, rodziców, znajomych. To wystarczało, nie potrzeba było niczego więcej. Nie wnikaliśmy również w szczegółowe informacje o sobie.
Wypełniłam tylko dwie linijki. Tyle mogłam. Kobieta w białym ubraniu zabrała ode mnie papiery i spojrzała na mnie krzywo.
– Nie możesz wezwać kogoś z jego rodziny? – zasugerowała. 
Pokręciłam przecząco głową. Nie miałam pojęcia, kim są rodzice Samela. Osoby, które nie ukończyły szkolenia, nie przebywały wśród dorosłych Cieni. 
– Co z nim będzie? – zapytałam kobietę.
– Się okaże – zbyła mnie, wracając do swoich zajęć.
Kiedy skierowałam się do korytarza, którym wieźli Samela, rzuciła do mnie jeszcze numer pokoju i nakazała przed nim czekać, nie robić nic głupiego.

Minęła godzina, zanim zobaczyłam otwierające się drzwi. Wiem to na pewno, w korytarzu wisiał zegarek, którego uporczywe, równomierne tykanie pogłębiało uczucie pustki, jakie się we mnie pojawiło, gdy tylko zauważyłam, co stało się z Samelem.
– Samel? – Wstałam natychmiast, na co moja głowa zareagowała zawrotem.
– Nic mu nie będzie – uspokoił mnie mężczyzna w kitlu. – Ukruszył kawałek czaszki, na szczęście nie doszło do zatoru... – Dalszej części wypowiedzi nie zrozumiałam. Cienie miały tylko dwa rodzaje urazów: rany cięte i szarpane. – Za kilka dni będzie zdrów jak ryba. Niebawem się obudzi. Możesz go odwiedzić, gdy zostaniesz już opatrzona – zakończył. 
Odetchnęłam z ulgą. Chciałam od razu zobaczyć Samela, jednak rozumiałam, w czym rzecz.  Postanowiłam pobiec do Domu, by ustalić, co stało się z resztą ludzi. Ganiłam się za to, że dopiero teraz wpadłam na to, by sprawdzić, co z nimi. Przy okazji musiałam się umyć i zmienić ubrania na czyste. Czułam, że w szpitalu trzeba być sterylnym. 

Pozbawiona mocy Mroku bardzo szybko się męczyłam. Nie opuściłam nawet Raweni, gdy moje płuca paliły żywym ogniem. Zatrzymałam się zdyszana, mając wrażenie, że jeszcze kilka kroków i zacznę pluć krwią. Już czułam żelazisty posmak w ustach. W ten sposób nigdy nie dotrę do Domu. Oddychając ciężko, oceniłam pozostałą mi do przebycia odległość. Do Akademii było o wiele bliżej. Oby ktoś z Kolców zechciał mi pomóc...
Znacznie wolniejszym już tempem ustaliłam azymut na siedzibę Kolców, pozwalając nogom na dobranie właściwego dla niech rytmu. Gdy tylko zabudowania zamajaczyły przede mną, zauważyłam, że coś jest nie tak.
Wokół budynków panował istny zwierzyniec. Wszelkie gatunki wydawały z siebie dźwięki, od groźnych ryków po przerażone piski. Gdzieś między tym harmidrem dostrzegłam znajomą dwójkę oraz kilku innych kolców, starających się okiełznać głośną gromadę. Lew zaganiał pomniejsze zwierzęta w kąty, pokazując, kto jest władcą zwierząt. Przemknęłam, lawirując między zwierzakami i krzyknęłam do Nareba:
– Co tu się dzieje?!
– Co najmniej połowa naszych została w zwierzęcych formach! – odkrzyknął. – Po co wróciłaś?
– Potrzebuję podwózki, nie zajmie to długo. Nie mam jak dostać się do Domu...
Parsa znalazł się koło mnie. Nawet nie zauważyłam, kiedy ruszył w moją stronę. Nareb wymienił z nim porozumiewawcze spojrzenia.
– Umiesz jeździć na lwach? – zapytał mnie były Przewodniczący Ostatniego Roku.
– Nigdy nie sprawdzałam. – Pokręciłam głową, gdy wielki kot uniósł nosem moją dłoń.
– Jesteś lekka. Parsa da radę. – Nareb uśmiechnął się, choć w grymasie tym nie było ani odrobiny radości.
Gdyby nie to, że byłam zmuszona do skorzystania z tej nietypowej podwózki, nigdy bym się na to nie zgodziła. Musiałam jednak dowiedzieć się, co u mojej rasy. Przełożyłam jedną nogę przez grzbiet lwa i wsunęłam się na niego. Objęłam jego szyję, a on ruszył biegiem poza teren Akademii.

Nawigowałam Parsę, odnajdując swoistą radość w jeździe na grzbiecie tak ogromnego zwierzęcia, pomimo niepokoju, który ciągle we mnie tkwił. W przeciwieństwie do sytuacji w Akademii, gdy pokonaliśmy oba płoty – musiałam wskazać Kolcowi dziurę w naszym płocie, co teraz nie miało już znaczenia – na terenie Cieni panowała przerażająca cisza. Miałam złe przeczucia. Szłam wśród milczących budynków, które tak dobrze znałam. Lew podążał za mną bezgłośnie. Moje kroki odbijały się echem – czułam się przerażająco niezdarna i ciężka. Skierowałam się do budynku, w którym mieszkałam. Drzwi były pozamykane, co akurat mnie nie zdziwiło. Krocząc korytarzem, usłyszałam w końcu jakieś głosy. Dochodziły ze stołówki. Gestem dłoni dałam znak Parsie, by zaczekał. Musiałam najpierw sprawdzić, co jest grane, ustalić, czy nic mu nie grozi. 
Wszystkie Cienie stały wystraszone, nie mogąc rozeznać się w sytuacji. Zauważyłam, że nie ma nikogo z dorosłych, a co więcej – ostatni cykl jest mocno przerzedzony.
– Weira! – zawołała Izela, gdy tylko mnie zobaczyła.  Przecisnęła się przez tłum, chwytając mnie w ramiona. – Oni zniknęli. – Odsunęła się ode mnie. W jej oczach widziałam mieszaninę ulgi i niepokoju. – Rozpłynęli się, nigdzie ich nie ma. Wszyscy, którzy kiedykolwiek zabili Kolca. 
– To wszyscy, którzy zostali? – Rozejrzałam się po sali. Jeśli tak, to ponad połowa Cieni miała życie na sumieniu.
– Przeszukaliśmy każdy budynek. – Wbiła wzrok w podłogę. – Wszystkich zebraliśmy tutaj. Próbujemy ustalić, co mamy ze sobą teraz zrobić...
– Mrok już nie ma – powiedziałam mechanicznie.
– To ona! – zawołała Ayla, przeciskając się przez tłum. – Podobno byłaś z Samelem. Gdzie mój chłopak? 
Ściągnęłam brwi.
– W szpitalu. – Wróciłam do rozmowy z Izelą. – Będziemy musieli zacząć żyć wśród ludzi. Na razie niech każdy wróci do siebie, zajmie się czymś. Tylko się nie rozchodźcie.
– Nie ma kucharek – poinformowała mnie blondynka. – Będą głodni.
– To ugotujcie coś. Zapasy chyba nie zniknęły? – To powiedziawszy, wyszłam. 

Parsa wszedł za mną do pokoju. Ułożył się na łóżku, rozciągając cielsko i zamykając ślepia. Był to dla mnie surrealistyczny widok. Wzięłam szybki prysznic, wrzucając na siebie pierwsze z brzegu ubrania. Przytwierdziłam pasek ze sztyletami do bioder, uznając go za niezwykle ciężki. Wyszłam z wodą ściekającą z włosów.
– Wróć do Akademii – poprosiłam lwa. – Bardzo dziękuję ci za pomoc, ale nie wiem, jak zareagują na ciebie Cienie, gdyby się tu dostali podczas mojej nieobecności. – Palcami przeczesałam jego grzywę. 
Parsa stanął przy oknie. Domyśliłam się, że mam mu je otworzyć. Jednym susem wyskoczył na zewnątrz.
Choć nie potrafiłam prowadzić samochodu, wiedziałam, że w garażu pod pokojami mentorów znajduje się kilka motorów. Motor umiałam prowadzić. Był tylko jeden maleńki problem – przez płot nie dało się przeprowadzić tak ciężkiej maszyny. Postanowiłam zwrócić się z tym do Brena.
Zgodnie z moją prośbą Cienie, które jeszcze się ostały, rozeszły się do swoich pokoi. Słyszałam już wcześniej zamieszanie na korytarzu sugerujące mi, że ludzie posłuchali zalecenia. Chyba stałam się swoistego rodzaju nowym przywódcą. Takim, jakim miał być Samel. I jakim będzie, gdy tylko powróci do nas, czego osobiście dopilnuję. Widząc nieobecność Izeli, postanowiłam sprawdzić, czy jest ona w kuchni. Miałam szczęście – była, Bren również. Po raz pierwszy przeszłam na drugą stronę lady, a moim oczom ukazały się ogromne garnki. Tu również nie było ani jednego „dorosłego” Cienia. 
– Gotujecie? – Bardziej stwierdziłam, niż zapytałam. Stanęłam na palcach, zerkając do jednego z garnków.
– Próbujemy. – Izela zaśmiała się nerwowo. – Przyszłaś nam pomóc? Nie wybierałaś się gdzieś? – Mieszała uparcie, jakby zawartość naczynia była wrogiem, którego należy zlikwidować. 
– Wybierałam. – Skinęłam głową, po czym usiadłam na końcu blatu. – Czy wiecie może, jak nasi mentorzy opuszczali Dom? Nie sądzę, by wychodzili dziurą w płocie, jak my...
Bren uniósł głowę znad ziemniaków, które właśnie obierał. 
– Podziemiami – powiedział, jakby było to najbardziej oczywistą rzeczą na świecie. – Mamy przecież pokaźnie rozbudowaną sieć korytarzy podziemnych. Nie wiedziałaś o tym?
Izela odłożyła łyżkę i oparła dłoń na biodrze. 
– Skąd miałaby to wiedzieć? – Spojrzała znacząco na chłopaka. – O tym mówią na trzecim roku ostatniego cyklu, kiedy możesz już mieć ćwiczenia terenowe poza Domem, o ile mentor to zasugeruje.
Czułam się niedouczona. Ich wiedza już nigdy nie zostanie mi przekazana. Pozostawało mi jedynie zapytać:
– Jak się tam dostać?
Bren odłożył obieranego ziemniaka i nóż, po czym wytarł dłonie o spodnie. Na ubraniu zostały białe smugi.
– Z przyjemnością cię tam zaprowadzę.
– Masz tu wracać jak najszybciej! – zagroziła mu Izela.

*

„Jak mogłam tego nie zauważyć?”, zastanawiałam się, gdy Bren instruował mnie, że do wyjścia prowadzi szlak na posadzce. Nieco ciemniejsze kamienie wyznaczały trasę, jaką należało przebyć do ukrytych drzwi. To oczywiste, że nikt nie szuka czegoś, co jest w tym stopniu na widoku. Genialne w swojej prostocie! Droga kończyła się przy ścianie obok gabinetu Profesora De.
– Teraz najważniejsza rzecz – powiedział, otwierając drzwi gabinetu. – Każdy mentor miał swoje klucze...
– Na ścianie nie ma zamka – przerwałam mu. – W co więc wsadzić klucz?
– Klucz nie zawsze musi wyglądać jak klucz. – Uśmiechnął się tajemniczo. Zaczął szperać w biurku, przeszukiwać szuflady, a nawet zaglądać za plakaty. W końcu zerknął pod niewielki dywanik pod fotelem Profesora. – Mam cię. – Zaśmiał się, wyciągając blaszkę wielkości cegły, jednak znacznie cieńszą, z kilkoma wystającymi elementami. – Chodź, Weiro.
Wyszliśmy z pomieszczenia i zatrzymaliśmy się przed ścianą. Bren wybadał poszczególne elementy zbudowanej z nieotynkowanego kamienia konstrukcji, następnie wyciągnął blaszkę i przysunął ją do wybranego miejsca. Przejechał nią, a ja z zaskoczeniem zauważyłam, że wystające elementy wpasowały się w wyżłobienia. Przycisnął przedmiot do ściany, następnie naparł dłońmi, utrzymując blaszkę wsuniętą i...  Kamień ustąpił, odsuwając się ze skrzypieniem. Okazało się, że fragmenty skał przyczepione były do zwyczajnych drzwi, idealnie wkomponowanych w całość. Niewidocznych całkowicie, gdyż w Domu zawsze królował półmrok. Zobaczyłam schody.
Bren odsunął się i gestem dłoni zaprosił do środka.
– Kieruj się zawsze w prawo, a trafisz do wyjścia. 
– Tylko jak ja mam tu przetransportować motor? – zaniepokoiłam się. Strome schody nie wyglądały zachęcająco.
– Chcesz stąd wyjechać motorem... – Zamyślił się. – W takim razie pójdę z tobą. Chyba pamiętam jeszcze drogę. 

*

Długo trwało, nim znaleźliśmy się w odpowiednim miejscu. Tego, co prezentowały sobą korytarze, nie można było nazwać plątaniną. To był istny labirynt. Bren kilkukrotnie zdawał się być nieco zagubiony, a ja podążałam za nim, bezsilna jak nigdy. 
– No i jesteśmy! – Silił się na swobodny tom, jednak nie udało mu się ukryć ulgi, która pobrzmiewała w jego słowach. 
Za drzwiami, przez które przeszliśmy, znajdowało się kilka motocykli. Dwa z nich znałam z nauki jazdy na początku tego roku, więc od razu skierowałam się do pojazdu, jaki na pewno umiałam prowadzić. 
– Mnie też zabierzesz na przejażdżkę? – Za nami rozległ się znajomy głos. 
Utrata Mroku z organizmu znacznie przytępiła mi zmysły, więc słowa Ayli były dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Ciało przebiegł dreszcz, a serce załomotało szybciej. Bren również wydawał się wystraszony, co – wbrew wszelkiej logice – dodało mi otuchy. Odwróciłam się w stronę rudowłosej, która uśmiechała się ironicznie. Na pewno odczuwała dumę z uzyskania efektu zaskoczenia. Dziwne, że umiała chodzić aż tak cicho. A może to nasze zmysły były aż tak przytłumione.
– Dlaczego miałabym to zrobić? – zapytałam ostrożnie. Nigdy nie ufałam ludziom, a tej personie w szczególności.
– Hmm... – Uniosła wzrok, wbijając go w sufit. Postukała chwilkę palcami w brodę, po czym wyprostowała się, a jej spojrzenie stało się zimne jak lód. – Może dlatego, że mam prawo dowiedzieć się, co dzieje się z moim chłopakiem?
„Jej chłopak” – boleśnie oczywista prawda. Poczułam ucisk w żołądku, choć przecież o tym wiedziałam. Samel był z Aylą... każdy o tym wiedział. Nie rozumiałam, jak udało mi się o tym zapomnieć, jak mój umysł mógł pominąć ten ważny fakt i pozwolić sercu, by poczuło coś silnego do nieodpowiedniej osoby? 
– Tak, masz do tego prawo. – Skinęłam powoli głową, słysząc, że mój głos stał się zupełnie matowy, czując, że do głębi mnie wraca martwica, którą czułam, nim wszystko się zaczęło. To, co nazywałam duszą, ulotniło się.
Ayla kocim krokiem wyminęła mnie i Brena, który patrzył na mnie badawczo. On nie wiedział. Nikt nie wiedział. A teraz nie było o czym się dowiedzieć. Rudowłosa wybrała dla siebie pojazd, po czym przymierzyła dystans do niego. Uniosła nogę, wsuwając się na siedzisko. Zapytałam Brena, którędy mamy wyjechać, co wyjaśnił mi niedbałym wskazaniem dłonią znacznie większych drzwi. Otworzył bramę, a my wyjechałyśmy z terenu Domu, opuszczając podziemne tunele w lesie przylegającym do Raweni. 

Nie chciano nas wpuścić na salę, w której leżał Samel. Kobieta w recepcji zapytała, czy jesteśmy z rodziny, na co obie musiałyśmy odpowiedzieć, iż nie. Ciężko było poradzić sobie w szpitalu, kiedy nie ma się do dyspozycji możliwości, jakie dawała cząstka Mrok. Ostatecznie postanowiłyśmy, że przedostaniemy się tam podstępem. Ayla miała odwrócić uwagę recepcjonistki, ja zaś wejść i ustalić, w której sali znajduje się Samel. Szacowałyśmy, że ktoś na pewno zauważy moją obecność, a ochrona będzie musiała się mną zająć. Tym razem to ja będę odwracała uwagę, a informację o numerze sali, w jakiej leży chłopak rudowłosej, miałam zwyczajnie wykrzyczeć. Był to uczciwy układ, racjonalny. Wdrożenie planu w życie nie należało jednak do najłatwiejszych.  
Muszę przyznać, że Ayla wspaniale zagadała kobietę, która zaczęła czegoś gorączkowo poszukiwać w stosie papierów. Dziewczyna nachyliła się ponad blatem, obserwując poczynania recepcjonistki. Kolej na mnie.
Możliwie jak najspokojniej podeszłam do wejścia, które pamiętałam z mojego pobytu na leczeniu. Potem, udając osobę, która ma największe prawo być w tym miejscu, ruszyłam korytarzem, zaglądając do kolejnych sal, których drzwi nie były zamknięte. W końcu odnalazłam Samela. Rozpoznałam go od razu pomimo tego, że nie miał na sobie swoich ubrań, a jego głowę zdobiła spora ilość bandażu. Leżał nieruchomo, wpatrując się w sufit. Serce mi zatrzepotało, jednak zdusiłam w sobie wszelkie ciepłe uczucia. Nie miałam prawa, by je mieć. Mimo wszystko przejście obok niego i nie sprawdzenie, jak się czuje, było dla mnie wyczynem niewykonalnym, więc po chwili wahania weszłam do pomieszczenia, w którym leżało jeszcze kilka innych osób. Chłopak uniósł głowę, a ja jego ustach pojawił się słaby uśmiech.
– Weira... – Jego oczy zabłysły, a on drgnął, co spowodowało zakołysanie się przypiętych do niego rureczek. – Chciałem wyjść, tylko czułem, że przyjdziesz tu z powrotem. – Uniósł się, siadając na łóżku. – Wiesz, co się stało? Udało nam się?
Stałam przed jego łóżkiem z zaciśniętymi ustami. Powinnam odpowiedzieć mu wszystko. Wyciągnął do mnie dłoń, a ja odsunęłam się, nim dotknęła mojej. 
– Wygraliśmy, teraz nie mamy mocy – oznajmiłam sucho, unikając kontaktu wzrokowego. – Zrobił się bałagan, ale sobie z nim poradzimy.
Milczał chwilę. Nie widziałam jego twarzy. Nie chciałam jej widzieć. Wróciłam do skorupy, w której było mi dobrze, teraz nie chciałam, by ją przebił.
– Co jest nie tak? – zapytał cicho.
– Wszystko jest dobrze. Tak sądzę. Inaczej, ale dobrze. – Kiwałam powoli głową, usilnie wbijając spojrzenie w czubki butów. 
– Nie mówię o wszystkich. Mówię o nas – uściślił. Opuścił stopy na podłogę, zaczął wyjmować igły z ciała, by odzyskać swobodę ruchu. Uniosłam nieco wzrok – strużki krwi spływały z miejsc, w których wcześniej znajdował się metal. 
Stałam nieruchomo, mój oddech przyspieszył, choć starałam się zrobić wszystko, by się uspokoić. Samel wstał, zbliżył się do mnie, poczułam jego dłoń na moim ramieniu. Łzy zapiekły mnie pod powiekami. To najcięższe pożegnanie w moim życiu, już wtedy to wiedziałam. Zwłaszcza że jeśli pozostanę w Domu, to każdego dnia będę widzieć go z Aylą, jak ją przytula w ten sposób, w który chciałabym, by przytulał mnie, jak jego usta dotykają jej ust, jak uśmiechają się do siebie tajemniczo, tak jak robili to Izela i Bren. Teraz, gdy ćwiczenia nie będą zajmowały mi dni, a noce – regeneracji, nie widziałam dla siebie miejsca wśród swoich.
– Twoja dziewczyna tu jest. – Zimno emanujące z mojego głosu nawet mnie poraziło. Nie tak miało to brzmieć. – Zaraz tu będzie.
Zostawiłam go, nie patrząc na jego twarz. Niemal wybiegłam, słyszałam, że ruszył za mną, jednak się zatrzymał. Domyślałam się, że spowodowane mogło być to jego stanem zdrowia, ale wolałam samą siebie przekonywać, iż nie chciał za mną iść. Przecież znów będzie z Aylą. 
Mijając recepcję, rzuciłam do rudowłosej numer pokoju, po czym opuściłam szpital.

Nie odjechałam daleko. Zatrzymałam się na rozwidleniu drogi. Widziałam z niej jeszcze szpital wystarczająco dobrze, by rozpoznać znajomych ludzi, jednak zbyt daleko, by rozróżniać ich twarze. Zsiadłam z motocykla, parkując go na chodniku. Weszłam na trawnik, usiadłam. Chciałam widzieć, jak wychodzą. Czas był jakby zatrzymany. Słuch wkrótce przyzwyczaił się do odgłosów, jakie słyszałam. Świt zaczął budzić miasteczko do życia. Pierwsze samochody wyjeżdżały na ulicę, czasem ktoś przeszedł koło mnie, rzucając przelotne, niezainteresowane spojrzenie na dziewczynę, która oparła brodę o podwinięte kolana i, z rzadka mrugając, obserwowała budynek szpitala. 
Słońce zdążyło już wywołać lekkie pieczenie na moim lewym policzku, który znajdował się po wschodniej stronie, gdy ze szpitala wyszła interesująca mnie dwójka. Ayla trzymała Samela pod rękę, tuląc go do siebie. Na jego głowie nie było bandaża. Domyśliłam się, że go zdjął. Sama bym tak zrobiła. Jego ogolona skóra wywołała we mnie dreszcz. Od zawsze miał dłuższe włosy, chyba je lubił. Czasem trzeba pogodzić się z każdą stratą – w jego przypadku były to włosy, które odrosną. W moim to on, a nie da się wyhodować na nowo Samela... 
Podeszli do zaparkowanego motocykla, ona wsiadła pierwsza, on tuż za nią, obejmując ją w pasie. Odjechali do Domu. Dopiero gdy zniknęli z pola widzenia, wstałam lekko odrętwiała, rozejrzałam się w obie strony. Jedna z dróg prowadziła zgodnie z kierunkiem wydłużonych cieni, wiodąc na zachód. Druga – skierowana ku wschodowi, raziła blaskiem oślepiającego słońca. Świat to coś więcej niż tereny Raweni, Dom i Akademia. Miałam okazję przekonać się, jak tak naprawdę wygląda, zobaczyć miejsca, o jakich słyszałam na zajęciach, a może nawet odnaleźć miejsce dla mnie... Zbyt długo podążałam ścieżką mroku. Skierowałam się ku jasności i ruszyłam przed siebie. 

Dom Cieni, trzy miesiące później

Nic nie pozostało takie, jakie było wcześniej. Zniknął każdy Cień, który miał na sumieniu życie Kolca. Każdy Kolec, który zabił Cienia zmienił się w zwierzę. Do takich wniosków doszliśmy po konsultacji z Narebem i Umefem. Zostali tylko tacy jak ja – ludzie z czystym sumieniem. Niektórzy nie mordowali ze względu na brak okazji. Kilkoro po prostu nie chciało tego robić. Kiedyś się z nich śmiałem, teraz rozumiałem, że to oni mieli rację. 
Z uwagi na to, że nie można żyć ze zwierzętami, postanowiliśmy po długich, niemal tygodniowych pertraktacjach przerobić Akademię na zwierzyniec, budując odpowiednie zagrody dla dawnych Kolców, których cała ludzkość wyparła z czasem. Stali się najzwyklejszymi przedstawicielami fauny, co nawet ludzcy przedstawiciele rasy musieli zaakceptować i wprowadzić się do domu. W związku z tym, że potrzebowaliśmy pieniędzy, a ani jeden z nas nie miał pojęcia, skąd dorośli je brali, otworzyliśmy teren Akademii dla ludzi, którzy płacili nam za możliwość pokazania swoim dzieciom dzikich zwierząt. Stroną „prawną” – jak określił to Nareb – zajęły się dzieci Światła. Cienie pozostawały dużo bardziej w tyle, nie będąc tak obyte w ludzkim świecie, do którego to zaczęliśmy nagle przynależeć. 
Wspólnymi siłami udało nam się stworzyć namiastkę społeczeństwa, w którym każdy miał swoje zadania. O dziwo, funkcjonowało to całkiem nieźle, jednak wiele głosów zaczęło coraz głośniej mówić o przeniknięciu do ludzi i rozpoczęciu życia podobnego do nich. Na to potrzeba było więcej czasu, musieliśmy nauczyć się mechanizmów panujących w Raweni, konwenansów społecznych i systemu, jakim należy kierować się w życiu. Systematycznie zdobywaliśmy informacje, szykując się do wyjścia z naszego „gniazdka”. Nareb kierował wszystkim, był mądrym przywódcą. Ani przez chwilę nie żałowałem, że to nie ja otrzymałem to stanowisko. Zresztą przez większość czasu nie było mnie w Domu.
Moje dnie zajmowało poszukiwanie Weiry. Gdy wróciłem z Aylą ze szpitala i odkryłem, że jej nie ma, wskoczyłem na motocykl, jeżdżąc bez określonego kierunku i rozpytując ludzi w okolicy o to, czy jej nie widzieli. Na początku usłyszałem od kilku osób, że widzieli ją, i owszem, gdy siedziała na rozdrożu. Nikt nie potrafił mi powiedzieć, dokąd mogła się udać. Przejechałem każdą możliwą drogę, wracając po mniej więcej dwóch miesiącach poszukiwań do Domu. Rozpłynęła się niczym poranna mgła – nigdzie nie pozostał po niej ślad. Izela ciężko to przeżyła, a Bren powiedział, iż być może odnalazła swoją drogę, a nawet swoje miejsce. Dla mnie jej miejsce znajdowało się gdziekolwiek, byle ze mną. Moje miejsce też było koło niej. Ayla dopadła mnie, gdy tylko wróciłem, domagając się wyjaśnień, gdzie zniknąłem. Nie chciałem jej odpowiadać. W ogóle z nią rozmawiać. Kiedy dotarło do niej, że nasza relacja zmieniła się nieodwracalnie, wyraziła się o mnie w niezbyt chlubny sposób, kończąc wypowiedź stwierdzeniem „i tak wstyd się z tobą pokazywać”. Ostatecznie dała mi spokój, a ja... Ja nie miałem celu. Snułem się w okolicach domku ze studnią, gdzie spędziłem z nią tak dużo czasu. Dotykałem materaca, na którym spała, sączyłem przeróżne alkohole w „Zdrajcy”. Szczególnie rozmiłowałem się w rumie, co dało mi pierwszy w życiu przydomek: „Pirat”. Myślę, że czarna przepaska, którą zacząłem nosić po wypadku, gdy to straciłem wzrok w prawym oku, była nie bez znaczenia przy nazwaniu mnie. Życie zaczęło biec gdzieś obok. Myślałem o tym, by pójść w ślad Weiry i być może kiedyś zobaczyć ją jeszcze raz. Izela wybiła mi pomysł z głowy, twierdząc, że miłość mojego życia musi tu pewnego dnia wrócić. Podświadomie czułem, że tego nie zrobi. Stawałem się pijaczyną na utrzymaniu pobratymców, całkowicie nieproduktywnym i bezużytecznym pasożytem społecznym. 
To zabawne, jaki gorzki smak ma zwycięstwo.

Gdzieś w szerokim świecie

Glena w końcu była wolna. Nie krępowało jej ciało ani misja, jaką sama sobie powzięła. Dopilnowała, by Amulet trafił w ręce jej córki. Postanowiła to sobie, gdy jej plan przejęcia ciała się nie udał. Dziecko, które sama urodziła, mogło zrobić coś, by nikogo innego nie spotkał taki sam los jak ją. 
Gdy dusza opuściła studnię, mogła być wszędzie – cieszyła się ciepłem promieni, widziała rzeczy, o jakich dotąd jej się nie śniło. W swej radosnej podróży przez cuda świata spotkała czarującego chłopca, czy raczej jego esencję. Nie mogli ze sobą rozmawiać, bo przecież nie mieli ust ani strun głosowych. To jednak na poziomie astralnym nikomu nie przeszkadzało. Wyczuwała, co do niej mówił. Na imię miał Mizar, ale wolał, gdy mówiło się do niego Miz. Kiedyś był Wilkiem, a teraz nie miało to znaczenia. Z radością odkryła, że znał Weirę. Choć za życia walczyli ze sobą, a opinie wygłaszane przez niego do pozytywnych nie należały, Glena czuła, jakby uczestniczyła choć w ułamku życia swojego dziecka. Teraz wszystko musiało się już ułożyć, zatem razem z nowym towarzyszem przemierzali świat, czując, jakby w końcu udało się znaleźć im w sobie nawzajem brakujący element. Gdy byli razem, wieczność w postaci niematerialnej wydawała się bardziej przygodą niż przekleństwem.
Czasami Glenę nachodziła myśl, dlaczego pomimo tego, że często wpadali na dusze im podobnych, nigdy nie spotkała Erala ani nikogo, kto umarł za jej życia. Być może spotyka się tylko dusze z podobnym stażem, a ona przez swoje pozostanie w studni została oddzielona od „swojego pokolenia”.  Możliwa była również teoria, iż zmarli po czasie swobodnego istnienia na tym świecie, trafiając finalnie do innego. O tym nie trzeba było myśleć. Teraz można było czuć.

W sferze astralnej, trzy miesiące wcześniej

Sfera niematerialna miała swój urok tylko wtedy, gdy można było z niej wrócić. Wymiar astralny wydawał się teraz dla Mrok nudą – niby można było wszystko, a tak naprawdę nic. Światło był podobnego zdania.
Po raz pierwszy od wieków rodzeństwo znów stanęło twarzą w twarz. Ona nieuchwytna, ulotna jak cień, on olśniewający, oślepiający blaskiem.
– Przyjmij moje gratulacje, Bracie. – Dziewczyna uśmiechnęła się ironicznie. – Wybór Kota na swoje naczynie był iście wybornym pomysłem. – Zaklaskała w dłonie.
– Powiedziała Wielka Bogini, której dziecię postanowiło ją zniszczyć – prychnął chłopiec.
Wielka Dwójka stanowiła bowiem parę rozkapryszonych dzieciaków, którym nigdy nie było dane dorosnąć. Jasność i Ciemność wygnali je, gdy byli jeszcze zbyt młodzi. 
Mrok wydęła usta, cmokając z drwiną.
– Coś w Kiciusia ci jednak zostało – skomentowała prychnięcie.
Światło przewrócił oczami, po czym uderzył w odmienny ton.
– Musisz przyznać, że rozegrali to fenomenalnie. – Kiwał głową z uznaniem. – Świetnie wykorzystali nasze drobne błędy, nikt wcześniej na to nie wpadł...
Dziewczyna zachichotała. 
– W końcu w tym pokoleniu pojawili się nasi najmocniej wspomagani potomkowie. – Jej oczy zalśniły jak diamenty. – Ich plan był prawie doskonały.
– Prawie – zgodził się z nią Światło, po kąciki jego ust uniosły się w szerokim uśmiechu.
– Co z tym zrobimy? – Ton Mrok stał się śpiewny, jak zwykle, gdy wyczuwała świetną zabawę.
– Damy im czas na nacieszenie się zwycięstwem. – Wzruszył ramionami. – Niech poczują się prawdziwie wolni, zrujnowanie tego ich zabawnego pomysłu na życie będzie wyborne!
Dziewczyna przechyliła głowę, oceniając pomysł brata.
– To dobry plan. – Zaśmiała się. – Czas przywitać się z rodzicami. Może za nami tęsknili.
Rodzeństwo chwyciło się za dłonie i ruszyło na rodzinne spotkanie.

8 komentarzy:

  1. Zawieszasz? :c
    Naturalnie wracam tu na nowe rozdziały.
    Proszę o informacje po nowym poście na maila:
    yukicrossblog@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  2. No cóż, widzę, czym się zajmujesz, kiedy nie wstawiasz recenzji na mam-bibliotekę ;) Wychodzi Ci całkiem nieźle, choć zwiastunów robić nie umiesz...

    Pamiętam, gdy sam próbowałem tworzyć tekst pisany, okropnie mi nie szło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że nie umiem, ale chciałam :P A Ty też jakoś nic nie dodajesz :D Ale tak serio to trzeba by faktycznie dodać jakąś recenzję... przeczytałam ostatnio kilka pozycji, pomyślę nad tym w niedzielę.

      Usuń
    2. Nowa robota nie sprzyja ani czytaniu ani w sumie życiu...

      Usuń
  3. Da się skomentować bez bloggera!
    Mi się udało a tu zawieszone. Bez-czel-ne! Co panna sobie wyobraża?

    OdpowiedzUsuń
  4. Ogromnie szkoda mi Parsy. Bezustanne życie w ciele lwa da mu w kość – i nie tylko mu. Ale przecież nie wszyscy Kolce, którzy mają kogoś na sumieniu, zasługują na to. Aż przyszła mi na myśl „Przemiana” Kafki, gdzie główny bohater rano odkrywa, że jest olbrzymim robakiem.
    I jak Weira teraz poradzi sobie w świecie ludzi, w świecie, w którym jest wątła oraz teoretycznie nie istnieje? Oto jest pytanie. I gdzie ta dziewczyna się teraz podziewa... No patrz, a Samel jednak chciał z nią być. Jak to „zakładanie”, że coś jest tak, a nie inaczej, potrafi być szkodliwe.
    To Ayla raczej cicho chodzi, hahahaah. Przeważnie trudno nas zaskoczyć swoją obecnością, słyszymy kroki.
    Jaka końcówka. No to będzie ładny odwet! :)

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz to znak, że to, co piszę Cię zainteresowało :)

Szablon wykonała prudence.